poniedziałek, 7 września 2015

Rozmowa z Czesławem Michniewiczem


Ostatnio z Łukaszem Przekopowiczem odwiedziłem szkoleniowca szczecińskiej Pogoni - Czesława Michniewicza. Po zobaczeniu bardzo dużej ilości pytań trener wybuchł śmiechem i powiedział tylko "ja pierniczę", ale usiadł i odpowiedział na wszystkie nasze kwestie.

Bartłomiej Florek (fanpage): Dlaczego to nie pan bronił w Amice Wronki, a Jarosław Stróżyński?
Stróżyński był po prostu lepszy. Trafiłem na bardzo dobry okres tego bramkarza. Nawet, gdy dostawałem szansę na grę i odwdzięczałem się dobrą dyspozycją, Jarka z bramki nie wygryzłem. Pamiętam, jak otrzymałem od gazety „Sport” notę 10 za bezbramkowy remis z Wisłą w Krakowie. To było przed meczem z Atletico Madryt. Ówczesny trener Stefan Majewski powiedział, że jeszcze przed obiadem byłem wyjściowym bramkarzem, ale wieczorem niestety bronił Stróżyński.
PanZdzichuPL: Duże pieniądze, brak kiboli, zapewne dużo libacji alkoholowych, które były wówczas popularne wśród piłkarzy. Przyjście w 1999 roku Stefana Majewskiego nie miało na celu zaprowadzenia dyscypliny i sprowadzenia na ziemię? Jak wspominasz jako piłkarz trenera Majewskiego.
We Wronkach tworzyliśmy wspólną rodzinę, wszyscy praktycznie mieszkaliśmy w jednym bloku. Dużo się działo, spotykaliśmy się często, a po zwycięskich meczach było wesoło. W tamtych czasach to jednak była norma we wszystkich zespołach, nie tylko u nas. Trener Majewski planował odejść od tych ówczesnych standardów polskiej piłki. Nowy szkoleniowiec chciał zaszczepić w nas całkiem inne podejście do zawodu, choć – wiadomo - nie wszystkie niemieckie wzorce udało się przenieść na polski grunt. Majewski pewne pomysły pragnął realizować za szybko. Czasami wychodziły karykatury z jego planów. Dużo mu zawdzięczam. Generalnie jednak Stefana Majewskiego, jako szkoleniowca, wspominam dobrze. Jego pomysłem było to, abym został trenerem i prowadził rezerwy Amiki.

Marcin Oprządek (fanpage): Kim był dla pana niejaki Ryszard Forbrich?
Gdy w 1996 roku trafiłem do Amiki, Ryszard Forbrich był menedżerem klubu. Każdy zawodnik, który przychodził do Amiki, ma coś do zawdzięczenia Forbrichowi. To Forbrich wybierał piłkarzy i oceniał ich pod kątem przydatności dla klubu. Miał w tej kwestii bardzo mocną pozycję. Później jednak jego losy potoczyły się tak, a nie inaczej. W tej sprawie nie będę się wypowiadać, bo wiem, że odpokutował za swoje. Mnie krzywdy nie zrobił, a dzięki niemu trafiłem do Amiki, zadebiutowałem w Ekstraklasie oraz zarobiłem trochę pieniędzy. Nie mam podstaw, aby krytykować Ryszarda Forbricha.
Paweł Kuśmierek (fanpage): Ile było połączeń z Fryzjerem? I czego dotyczyły?
711, ale mogę 1500 razy rozmawiać. Nie mam żadnego zarzutu i nie byłem o nic podejrzany.

Radas Kks (fanpage): Co przeszkadzało najbardziej w trakcie pracy z Lechem, poza

jego długami?
Mi nic nie przeszkadzało. Rodzinna atmosfera. Klub, który wszyscy Wielkopolanie mają w sercu, kibicują Lechowi. Był to wspaniały czas, byłem tam trzy lata, czyli najdłuższy okres w mojej seniorskiej karierze trenerskiej. Przeżyłem wspaniałe chwile, ale też takie, gdzie zarząd po 3-4 kolejnych porażkach zaproponował nowy kontrakt. Ufali, że poradzę sobie z kryzysem, pomagali mi w tym. Miło wspominam, ale dzisiaj jestem w Szczecinie i za kilka lat chciałbym też tutaj być wspominany podobnie jak w Poznaniu.  
PZ: Zaczynając swoją pracę trenerską w Lechu mocno stawiałeś na 21-letniego wówczas skrzydłowego Łukasza Madeja. Wtedy był to talent, który dzisiaj można porównać do prowadzanego przez ciebie w Pogoni Szczecin - Łukasza Zwolińskiego, któremu wielu wróży dużą karierę. Uważasz z przyczyny czasu, że Madej spełnił pokładane w nim nadzieje, czy stać go było na o wiele więcej?
Zdecydowanie na więcej. Łukasz był olbrzymim talentem – technika, szybkość, zmysłowość. Brakowało mu takiego podejścia jak ma teraz do ciężkiej pracy. W Górniku Zabrze dojrzał. Dzisiaj jest wyróżniającym się piłkarzem ekstraklasy. Żałuję, że 10 lat mu uciekło. Mam z nim dobry kontakt, w Lechu bywało różnie, często denerwował się na mnie. Szkoda, że dopiero teraz dojrzał do tego, co do zrobienia większej kariery było potrzebne wtedy w Lechu.
PZ: W Pogoni nie ma dla niego miejsca?
To jest zawodnik doświadczony, a mamy już 34-letniego Rafała Murawskiego. W ekipie jest dużo młodych chłopaków na skrzydłach. Łukasz piłkarsko na pewno obroniłby się w każdym klubie ekstraklasy. Akurat w naszym przypadku mamy coś innego zaplanowanego – inna wizja drużyny.
Łukasz Przekopowicz: Niedawno kontrakt z RB Leipzig podpisał 17-letni Kamil Wojtkowski. Młody, zdolny, ambitny - były już pomocnik Pogoni Szczecin. Drużyna z Lipska występuje w 2. Bundeslidze. Zawodnik, który w polskiej Ekstraklasie rozegrał 227 minut, trafi do drużyny juniorskiej. Twoim zdaniem to dobra decyzja? W tak młodym wieku, bez większego doświadczenia, decydować się na wyjazd za granicę?
Żałuję bardzo, że Kamila nie ma wśród nas. To chłopak, któremu daliśmy kilka szans. W fazie finałowej sprawdzał się, dawał dobre zmiany, dwa razy wystąpił od początku. Wybrał bardzo trudną ścieżkę, trafił do klubu, który ma bardzo duży budżet i co roku będzie sprowadzać młodych, utalentowanych zawodników. Droga do pierwszej drużyny jest bardzo trudna. Życzę mu jak najlepiej, mieliśmy świetne relacje, bardzo go lubiłem, ale wybrał trudną ścieżkę. Mógł w Polsce zbudować swoją pozycję jak Linetty czy Kownacki, i wyjechać jako kompletny zawodnik. Żałuję, że go nie ma w Szczecinie, bo to olbrzymi talent.
PZ: „Poznań kocha, ale Poznań potrafi też nienawidzić. Wystarczy brak wyników” – powiedziałeś kiedyś. Presja w Lechu względem innych klubów, które prowadziłeś to przepaść? Przeskok z trenera bramkarzy we Wronkach do Poznania był trudny dla debiutującego i młodego trenera Czesława Michniewicza?
Presja w Poznaniu jest olbrzymia. Poznań potrafi kochać, ale też nienawidzić. Na pewno częściej jednak kocha. Czułem presję jak przychodziłem. Starsi zawodnicy jak Piotr Reiss, Waldek Krygier, Bartosz Bosacki czy Piotr Świerczewski to znane marki w lidze i reprezentacji, a ja młody trener bez doświadczenia, bo wcześniej prowadziłem tylko III-ligowe rezerwy Amiki. Na początku przyglądali mi się wszyscy starsi zawodnicy, czy mam coś do zaoferowania, ale zobaczyli, że mogę ich czegoś nauczyć i powstała dobra relacja. Na początku powiedziałem starszym zawodnikom, że nie przeszkadza mi jeśli będą do mnie mówić na „ty”. Piotr Reiss powiedział jednak, że nigdy w życiu, jesteś naszym trenerem i nikt nie będzie do ciebie mówił na „ty”. I tak zostało do dziś z tym gronem, że mówią „trenerze, trenerze”, a ja mówię dajcie już spokój z tym trenerem.
Łukasz Przekopowicz: Jako trener zaczynał Pan obiecująco. W 2000 roku zakończenie kariery bramkarskiej, a już w 2004 pierwszy istotny skalp w roli szkoleniowca. Chwilę później do Pucharu Polski z Lechem Poznań, dorzucony Superpuchar kraju. Jakie, dalsze cele, wyznaczał sobie ówczesny 34-letni trener?
Przychodziłem do Lecha i tam był jeden cel – utrzymać klub w Ekstraklasie, nikt nie mówił o pucharach. Tak się ułożyło, że przeszliśmy kilka rund Pucharu Polski i zaczęliśmy myśleć, że można to wygrać, ale priorytetem było utrzymanie ligi. Mieliśmy problem, bo nie było wypłacanych pieniędzy przez kilka miesięcy. W tych trudnych momentach drużyna się jednak jednoczy. Nie tylko ówczesny Lech, ale chociażby jakiś czas temu Polonia Warszawa za Ireneusza Króla, gdzie też nie było płaconych pieniędzy. W Poznaniu było to niesamowite. Po szesnastu latach znowu zdobyliśmy PP, jeszcze w Warszawie na stadionie Legii. Piękna sprawa.
PZ: Ostatnio bardzo emocjonalnie podszedłeś do dyskusji na Twitterze z Krzysztofem Stanowskim, który nieprzychylnie odnosił się do umiejętności o twoim byłym podopiecznym z Zagłębia Lubin - Macieju Iwańskim. Wklejałeś statystyki, w których Iwański okazywał się lepszy m.in. od Semira Stilica, bo strzelił w całej historii więcej bramek w Ekstraklasie od niego. Na jakiej podstawie określasz klasę piłkarza?
Ja nie określam klasy. Chodzi o liczby. Maciej Iwański często jest wyśmiewany, ale ja do niego mam ogromny szacunek, bo chłopak ma wiele goli i asyst w Ekstraklasie. Jest jednym z obecnie grających piłkarzy, który ma najwięcej goli w lidze, a przechodzi to bez echa. Takie poniewieranie go, wyśmiewanie jego osoby, nie spodobało mi się. Miałem trochę czasu, bo wróciliśmy z dalekiego wyjazdu, gdzie nie mogłem spać w autobusie, bo człowiek jeszcze nabuzowany po meczu i emocje trzymają. Już przysypiałem po powrocie do domu, ale zobaczyłem wpis Krzyśka na Twitterze i wkroczyłem do zabawy.
PZ: Iwański ma w 256 meczach – 51 bramek, a dajmy na to Nemanja Nikolić w 7 meczach – 7 bramek i lepszą średnią, ale w tej klasyfikacji byłby gorszy, bo ma mniej bramek w polskiej Ekstraklasie.
Nie mówimy o średniej. Chodzi, że przez te kilka sezonów nastrzelał dużo bramek. Maćka Iwańskiego liczby bronią. Łukasz Surma niebawem rozegra 500 meczów w lidze. Kto komu broni grać? Jesteś dobry, to graj.
PZ: Maciej Iwański od kilku lat obniżył mocno loty względem swojej gry z Zagłębia czy Legii. Przesunięcie go na „szóstkę”, gdzie ma więcej zadań defensywnych nie zabiło w nim jego wcześniejszej kreatywności i zrobiło rzemieślnikiem? Z jednej strony mocno go broniłeś na TT, a z drugiej „Ajwen” mógł do Pogoni przyjść za darmo, bo był wolnym zawodnikiem w tym okienku transferowym. Dlaczego Iwańskiego nie ma w Szczecinie?
Ajwen nigdy nie grał na „10”. W Lubinie był „8”. Rozmawiałem z Maćkiem i mówił, że teraz łatwiej mu się gra z tyłu, bo widzi wielu zawodników. Wynika to też z wieku, bo będąc młodszym łatwiej się porusza czy biega. Iwańskiego nie ma w Szczecinie, bo jest to zawodnik podobny do Rafała Murawskiego. Gdyby nie było Murawskiego, to bardzo mocno zastanowilibyśmy się, bo Iwański na pewno przydałby się takiemu zespołowi jak Pogoń. Ma świetny stały fragment gry, świetne podanie. Ma też na pewno swoje lata, ale myślę, że jeszcze pomoże Ruchowi i kilka bramek strzeli.
PZ: Jednym z powodów zwolnienia obok wyników sportowych w Zagłębiu Lubin był konflikt z piłkarzami m.in. z wcześniej wspomnianym Maciejem Iwańskim. Wojciech Łobodziński ostatnio w wywiadzie dla Weszło powiedział, że Michniewicz jest mistrzem budowania atmosfery. Czemu wtedy jednak doszło do konfliktu i czy teraz jako bardziej doświadczony trener potrafiłbyś zapobiec tamtej sytuacji?
Tak, na pewno kilka rzeczy inaczej rozwiązałbym. Z perspektywy czasu minęło osiem lat i jestem o te osiem lat starszy. Na pewno teraz nauczyłem się działać w drugie tempo, nie działam w emocjach, bo wtedy można wielu zawodników zrazić i wtedy już nigdy nie będą grali dla ciebie na 100% możliwości. Kiedy emocje opadną, podejmuje kluczowe decyzje, a wtedy zabrakło tego doświadczenia.
Miło, że „Łobo” tak powiedział. Dla mnie liczy się ta druga opinia – nie w czasie nauki, kiedy narzekasz na nauczyciela, a po kilku latach przyznajesz, że chociaż czegoś nauczył. Ten, który nie wymaga to nigdy nic nie nauczy i później się go nie szanuje.  
ŁP: Ważne jest trafić do głowy piłkarza, kiedy nie można już trafić do nóg. Sfera mentalna jest bardzo istotna.
Pojechaliśmy z Zagłębiem w 2006 roku do Kielc, gdzie Korona była wówczas liderem, a ja byłem dopiero trenerem od dwóch tygodni w Lubinie. Wygraliśmy ten mecz i wchodząc do szatni powiedziałem: Chłopaki zostaniecie mistrzem Polski! Byliśmy wtedy nisko w tabeli, a piłkarze patrzyli się na mnie z wyrazem twarzy: „co on pierdoli za głupoty”. Będziecie mistrzem Polski, będziecie mistrzem Polski – ja im w pewien sposób wmówiłem te mistrzostwo. Cały czas gadałem, że tak mistrzowie nie grają, że mistrzowie robią to inaczej.  
PZ: W Szatni Pogoni trener nie mówi teraz do zawodników, że wygrają mistrzostwo?
Nie, to jest zespół w budowie. W Zagłębiu było więcej doświadczonych zawodników. Pogoń to zespół w budowie, a tam było więcej kompletnych piłkarzy. Smuda wcześniej pościągał zawodników do Lubina i zespół był gotowy – nikt nie przychodził, nikt nie odchodził. Tutaj w Szczecinie jest dużo zmian.  
ŁP: Czy nie uważasz, że po roku 2007, czyli od czasu zdobycia mistrzostwa Polski z Zagłębiem Lubin, twoja kariera nieco wyhamowała?
Tak. Złożyło się na to wiele czynników. Fundamentalna sprawa – błędna decyzja o podjęciu pracy w miejscu zamieszkania. Nigdy nie chciałem pracować w mieście, w którym mieszkam. Gdy prowadziłem Zagłębie Lubin, to w Gdyni bywałem nieczęsto. Praktycznie 2-3 razy do roku. To niewiele zważywszy na fakt, że miałem dwójkę małych dzieci. Teściowej zależało, abym był blisko rodziny. Głównie z tego powodu zdecydowałem się na pracę w Arce. Od mistrzostwa Polski z Miedziowymi do ekstraklasowego beniaminka. Mogłem trochę poczekać, przemyśleć ten krok. Od tego czasu zaczęły się kłopoty. W Arce do dzisiaj jest problem z zarządzaniem tym klubem. A szkoda, bo miasto piękne, stadion ładny, wierni kibice. No, niestety. Dopiero po 2-3 latach poszedłem w kierunku, który powinienem obrać wcześniej. Tak przynajmniej mi się wtedy wydawało… W 2010 roku objąłem bowiem posadę trenera Widzewa. W tamtym czasie zarządzający łódzkim zespołem - Sylwester Cacek, miał w planach odbudowanie dawnej potęgi tego klubu. Zliczając punkty od czasu mojego przyjścia osiągnęliśmy czwarty rezultat na koniec sezonu. Niestety zaczęły się problemy finansowe, a moje warunki kontraktowe się nieco zmieniły. Początkowe założenie było takie, że podpisuję umowę na 3 lata. Później okazało się jednak, że umowa wiążąca mnie z Widzewem jest na niespełna rok i na innych zasadach. Nie przystałem na propozycję prezesa , więc po roku opuściłem łódzki klub. Niespełna miesiąc później byłem już szkoleniowcem Jagiellonii, która rundę wiosenną miała słabą. Apetyty na kolejny sezon były jednak duże. Do klubu z Białegostoku przyszedłem tydzień przed ligą, więc miałem niewiele czasu na przebudowę drużyny. Uważam też, że tego czasu od włodarzy klubu nie otrzymałem za wiele. Dzień po rundzie jesiennej musiałem już odejść. Jaga w tamtym okresie miała na ligowym koncie 22 punkty. Na Podlasiu pracowało mi się bardzo dobrze, świetnie się tam czułem. Z tych klubów, gdzie pracowałem i można było zrobić wynik, to właśnie najbardziej żałuję Jagiellonii. Żałuję tego, że za szybko mi podziękowano. To było trochę słabe, ale cóż… takie życie.
ŁP: Proza życia trenera. Brutalna?
To jest zero-jedynkowa ocena. Wygrywasz – przegrywasz – remisujesz. Jeśli wpadniesz w kryzys, wtedy pojawia się ciśnienie. W mediach przedstawiają cię źle, a kibice na różnych forach dają upust swym negatywnym emocjom. Często zarządy różnych klubów (nie mówię o Pogoni, tylko o wszystkich klubach) takie komentarze czytają i w pewien sposób sugerują się wypowiedziami kibiców. Przykład: Górnik Zabrze i Warzycha. Jest to trochę niesmaczne. Funkcjonuje niewiele klubów, które nie oceniają trenera przez pryzmat dwóch – trzech słabszych meczów. W momentach kryzysowych zostajesz sam. I tu jest problem, ale tak jest nie tylko w Polsce. Podoba mi się podejście w Lechu, gdzie patrzą na wszystkie czynniki, aspekty. Tam nie zwalniają szkoleniowca po kilku gorszych rezultatach. W Poznaniu działają długofalowo.  
ŁP: Tak niestety jest – dziś niosą Cię na lektyce, jutro płoniesz na stosie. Czy zarobki trenera w Polsce są adekwatne do obciążenia psychicznego wynikającego z wykonywania tego zawodu?
Praca trenera – wiadomo - jest stresująca, ale nie narzekałbym na zarobki, bo w Ekstraklasie płace trenerskie są bardzo dobre. Niezależnie w jakim klubie pracujesz, to jest zdecydowanie powyżej średniej krajowej. Należy jednak wziąć pod uwagę, że zdarzyć się może czysty przebieg. W pracy trenera bywa jak w zawodzie taksówkarza, który stoi a nikt mu do tej taksówki nie wsiada. Zdarzają się przestoje, a utrzymać się z czegoś trzeba. Znam to z własnej autopsji, ale tak w tej profesji właśnie jest. Kiedyś Jacek Zieliński (dziś trener Cracovii), w podobnej sytuacji, aby nie siedzieć w domu, poszedł do pracy w Tarnobrzegu jako nauczyciel wychowania fizycznego. Chciał, z powodu nadmiaru czasu, popracować z dziećmi. Później wołali na niego „wuefista”, co uważam za nieco złośliwe. Zdarzają się takie i temu podobne, stresujące i niezbyt komfortowe sytuacje. Zestawiając jednak wszystkie „za” i „przeciw”, to w moim rozrachunku wychodzi na plus. Jeśli chodzi o mnie – nie narzekam.
ŁP: A jak jest na zachodzie? Czy trener ma większy komfort psychiczny?
Wiele zależy od klubu, ale przeważnie jest tak samo. Wiadomo jednak, że w takim zespole, jak Bayern Monachium, szkoleniowiec nie straci posady tylko na podstawie kilku przegranych meczów.
ŁP: Z którymi piłkarzami w dotychczasowej karierze trenerskiej najlepiej się współpracowało?
Z większością zawodników utrzymuję dobre relacje. Najgorsze dla trenera jest to, jak przychodzi do klubu i musi z kogoś zrezygnować. Wtedy to strasznie boli takich piłkarzy i w sercach niektórych może pojawić się pewna zadra. Trudno jest zmotywować tego 19. czy 20. zawodnika, który nie załapał się do meczowej „18”, pomimo że w jego ocenie, on się bardzo starał. To jest ten problem trenera, aby takich piłkarzy zmobilizować do dalszej, trudniejszej pracy. Zawsze staram się mieć dobre kontakty z każdym zawodnikiem. Dużo z nimi rozmawiam. Są to dyskusje o wszystkim: o tym co w rodzinie, o filmie, co w telewizji. Chcę, aby był bardzo dobry przekaz między nami.
PZ: Niektórzy zawodnicy zyskują wśród kibiców duży szacunek. W Pogoni sympatię kibiców zyskał sobie Radosław Janukiewicz, który niedawno wypożyczony został do Górnika Zabrze.
Trener, kiedy przychodzi do klubu, ma swoją koncepcję, wizję budowania zespołu. Zdarza się, że zawodnik, z którym sympatyzują kibice, nie pasuje do układanki. Tak jest wszędzie. Niedawny przykład Kuby Błaszczykowskiego, czy Ikera Casillasa.
PZ: Kiedy byłeś początkującym trenerem w Lechu czy Zagłębiu nie było jeszcze rozwiniętych programów piłkarskich typu – InStat, Wyscout, gdzie możesz obserwować statystyki i zagrania video każdego piłkarza. Zdarzyło się zatrudnić wówczas jakiegoś piłkarza na podstawie płyty CD albo filmów na Youtube? 
Będąc w Lubinie już w 2006 roku mieliśmy drogi program Scout7. Dobry system, ale dużo z niego nie korzystaliśmy, bo chodziło o kasę. Co z tego, że jeden czy drugi piłkarz był dobry, skoro nie było nas stać na jego zakup. Ja uważam, że każda informacja jest ważna, ale najważniejsza jest naoczna obserwacja. Teraz przyjęliśmy w Szczecinie koncepcję, że zanim kogoś sprowadzimy, chcemy go widzieć kilka razy na żywo. Wyjątkiem jest Dwaliszwili, bo to szybki temat. Znałem go jednak wcześniej, bo z nim pracowałem w Polonii Warszawa i wiedziałem o dobrych i złych stronach. Nie dajemy się nabrać na te wszystkie informacje menedżerów, że piłkarz jest znakomity, ale nie gra od dwóch lat, bo jest skonfliktowany z trenerem. Nigdy jednak nie sprowadziłem piłkarza na podstawie płyty CD albo filmu na Youtube.  
PZ: Myślałem, że może Pape Samba Ba był sprowadzony w taki sposób do Lecha.
Nie, Samba Ba przyjechał na testy do Grodziska, ale tam powiedzieli, że nie chcą czarnoskórego piłkarza. I trafił do nas na badania. Miesiąc potem graliśmy w Intertoto z azerskim Karvan Yevlax. On już występował w tym zespole i zaszedł nam za skórę – wredny, faulował nas, z Piotrem Świerczewskim się prawie pobił. Widzieliśmy go we dwóch meczach i stwierdziliśmy, że przyda się nam. Mam z nim kontakt do dziś, mieszka pod Warszawą i mówił, że ma problemy, bo złamał nogę.
ŁP: Jeśli chodzi o występy Dwaliszwiliego w duńskim Odense, tych w ostatnim czasie nie było za wiele…
Tak, ale my wiemy więcej niż inni. Należy zauważyć, że jeden trener go ściągnął, a od tego czasu zdążyło się w Odense zmienić kilku trenerów. Ta hierarchia gdzieś się zaburzyła, bo każdy trener chciał przeforsować swoich graczy. Ja się jednak o Władka nie martwię. On nam pomoże – tak uważam.
PZ: Czy był w Szczecinie temat Kapo?
Agenci Oliviera Kapo próbowali go wciskać do różnych klubów. Tematu francuskiego zawodnika w Szczecinie nie było. Od zakończenia poprzedniego sezonu nikt nie wie gdzie on jest, nikt go nie widział…
ŁP: Jak intensywnie korzystasz z Twittera? Radosław Matusiak powiedział kiedyś, że ten, kto zagląda na Twittera przynajmniej 60 razy dziennie - jest uzależniony.
Na Twittera zaglądam kilka razy dziennie, bo to najszybsze źródło informacji. Lubię Twittera za to, że jest tam dużo ciekawych ludzi, błyskawicznych puent oraz zabawnych komentarzy na żywo. Siedząc w domu można się pośmiać przeglądając niektóre tweety. Jest to taka odskocznia od codzienności, od pracy trenerskiej. Przyznam, że jak nie pracowałem, to mogłem siedzieć cały dzień na TT. Teraz już nie mam z tym problemu.
PZ: Jak zdarzają się gorsze wyniki, niektórzy mają pretensje do osób ze środowiska piłkarskiego o zbyt nadmierne korzystanie z Twittera.
Mam już tak grubą skórę, że nie przejmuje się tym wszystkim, co inni mówią na mój temat. Kiedyś mocniej przeżywałem komentarze pod moim adresem. Dziś robię swoje i staram się nie zwracać na uwagi na to, co wielu o mnie mówi.
ŁP: Trener Probierz po kontrowersyjnym meczu z Legią zamknął swoje twitterowe konto.
Ale znając Probierza, to wszystko podgląda, tylko pod innym nickiem. Rozmawiałem z nim niedawno i wiem, że jest na bieżąco z tymi sprawami.
ŁP: Jesteś niewątpliwie, osobą bardzo otwartą na media, trenerem, który rozumie wagę PR. Czy otwartość Michniewicza na kontakty z dziennikarzami nie irytuje pracodawców?
Owszem, czasem zdarza się, ale to zależy od ludzi. Jak byłem na przykład w Lubinie, to prezes Pietryszyn przyznał mi pensję za PR. W tamtym czasie o Zagłębiu pisano wiele dobrego, ale to się zbiegło też z naszymi wynikami. Komuś innemu może to jednak przeszkadzać. Nie uciekniemy od tego. Jestem osobą, która w miarę możliwości czasowych stara się odpowiadać na Twitterze na pytania typu: Dlaczego gra ten, a nie inny, jak wyglądają sprawy kontuzji w klubie i inne sprawy.
ŁP: Co sądzisz o wywiadach przeprowadzanych telefonicznie? Gdy
prowadziłeś Widzew Łódź, to otrzymałeś nawet od prezesa Animuckiego kategoryczny zakaz kontaktowania się z mediami przez telefon.
Dziennikarzom to było nie na rękę – wiadomo. Ja natomiast nie musiałem tracić czasu na rozmowy telefoniczne. Z jednej strony było to dobre, z drugiej jednak pozbawione tego smaczku dziennikarskiego. Wszystko musiało być politycznie poprawne. Jeśli chodzi o mnie, lubię rozmawiać z tymi dziennikarzami, którzy potrafią oddać sens całej rozmowy. Dlatego cenię sobie Krzyśka Stanowskiego i jego wywiady.
Łukasz Królik (fanpage): Jak to jest być „polskim Mourinho”?
Dajcie mi już z tym spokój (śmiech).
PZ: Polscy trenerzy od dłuższego czasu nie mają szans prowadzić klubów w najlepszych ligach europejskich. Co jest Mount Everestem dla trenera Czesława Michniewicza – objęcie reprezentacji Polski, awans z polską drużyną do Ligi Mistrzów, a może właśnie poprowadzenie drużyny z jakiejś topowej ligi w Europie?
Myślę, żeby prowadzić drużynę w topowej lidze, to najpierw trzeba wykazać się w reprezentacji lub awansować z polską drużyną do Ligi Mistrzów i dopiero można myśleć o topowej lidze. Polską ligę co roku ktoś wygrywa, ale to jest za mało. Jak zrobisz jakiś tam wynik w pucharach to jest mała szansa zaistnieć, inaczej nie ma opcji.
ŁP: W przeszłości odbywałeś staże w Niemczech i Anglii. Jak wiele różni się system szkoleniowy w topowych ligach, od tego naszego? Dziś spory problem polskiej piłki stanowi przygotowanie fizyczne zawodników?
Powiem na przykładzie maratonu. Czołowe ligi europejskie wybierają zawodników, którzy przebiegają maraton w dwie godziny. My z kolei tych, z czasem trzech godzin. To jest ta różnica. Warunki finansowe topowych klubów pozwalają na angaż najlepszych. Ich sito łowieckie jest tak gęste, że żaden słabszy piłkarz się tam nie prześlizgnie. U nas jest z tym różnie. Do naszej Ekstraklasy można czasami się wślizgnąć i parę sezonów w niej przesiedzieć.
ŁP: Kuba Błaszczykowski w swojej książce wspominał, że w Niemczech każdy profesionalny piłkarz wychodząc na trening ma założenie: Muszę dać z siebie więcej jak inni, bo gdy stanę w miejscu, to inni mnie dogonią, a zaraz potem prześcigną.
Dokładnie – to się nazywa rywalizacja. Nasi piłkarze mają z tym duży problem. Wielu młodych polskich zawodników wyjechało, by zaraz potem wrócić. W Polsce jak jesteś reprezentantem młodzieżówki czy pierwszej reprezentacji, w przypadku kilku słabszych występów, nie wypadasz od razu z podstawowego składu. Na zachodzie są trochę inne standardy, ponieważ jest tam wielu reprezentantów różnych krajów. Tworzy to dużo większą rywalizację. Byłem na zgrupowaniu Borussii Dortmund w szwajcarskim Bad Ragaz. Jeszcze za czasów Jürgena Kloppa. W zgrupowaniu tym uczestniczyło polskie trio, a więc: Kuba, Lewy i Piszczek. Widziałem od wewnątrz jaka panuje gonitwa za miejscem w pierwszym składzie. To było niesamowite. 30 solidnych piłkarzy, z których każdy chce grać. U nas takiego bogactwa nie ma, aby jakikolwiek polski klub dysponował kadrą 30 zawodowców. Szeroką kadrę ma Legia, ale bez tak ogromnej konkurencji na każdej z poszczególnych pozycji. Istotnym jest również poddanie się rywalizacji przez piłkarza.  
ŁP: Czy w Polsce nie jest tak, że większość zawodników realizuje tylko te minimum, które się od nich wymaga? A gdy trener chce wydusić coś nadto, to następuje utrata świeżości w zespole?
Do zawodnika mówię tak: Ty masz być świeży, ale po treningu. W sensie wykąpany i wypachniony. Na boisku jednak musisz być zmęczony i przy tym czerpać z tego przyjemność. Zupełnie jak w maratonie, gdy dobiegasz do mety.
ŁP: Gdy Dan Petrescu trenował Wisłę Kraków, piłkarze „Białej Gwiazdy” lawinowo uskarżali się prezesowi na zbyt ciężkie treningi. Rumuński szkoleniowiec nie bał się mówić na głos co myśli o mentalności piłkarzy w naszym kraju. Zdecydowana większość trenerów jednak woli nie podpadać?
Nie będę tutaj generalizował. Rumunowi mówi się łatwiej z tego względu, że był zawodowym piłkarzem, który grał na mundialu, a także w londyńskiej Chelsea. Stąd Petrescu ma trochę inny ogląd na sytuację. Moim zdaniem wiele się zmieniło w polskiej piłce. Nie brakuje zawodników, którzy naprawdę chcą ciężko pracować, by potem robić postępy. Mogę powiedzieć, że futbol w Polsce nieustannie się rozwija, pomimo tego, że nie mamy aż tylu wybitnych piłkarzy jak za czasów Deyny, Bońka, Tomaszewskiego. Jest natomiast Lewandowski, Błaszczykowski, Piszczek, Milik, i gdzieś tych piłkarzy jednak mamy. Z tego tworzy się całkiem ciekawa reprezentacja. Motywacja do ciężkiej pracy wśród polskich zawodników występuje. Kwestia też tego, żeby trener z nimi pracował, poświęcił swój czas i stale ich rozwijał.
ŁP: Czy można powiedzieć, że Czesław Michniewicz jest zwolennikiem mocnego treningu?
Tak, jest. Jak najbardziej. U mnie się trenuje mocno, przede wszystkim bardziej głowę jak nogi. Dążę do tego, aby zawodnicy byli cały czas skoncentrowani i wykonywali zadania po mojemu. Chcę tego, aby drużyna prowadzona przeze mnie grała w swoim stylu (niezależnie od wygranej czy przegranej). To jest takie moje motto, bez różnicy jaki prowadzę zespół.

ŁP: Jakub Czerwiński w wywiadzie dla portalu Weszło, stwierdził - gdyby już w zimę pojawiła się oferta z zagranicy, za bardziej atrakcyjne pieniądze, to poważnie rozważyłbym ten temat. W końcu gram dla pieniędzy. Przez tę wypowiedź, nowy stoper Pogoni , naraził się fanom Portowców. Jak na to patrzysz jako trener?
Gdyby ten wywiad spisał ktoś inny, a nie Tomek Ćwiąkała, mógłbym odnieść wrażenie, że taki żurnalista coś zmyślił. Znam jednak Tomka, i moje zdanie na jego temat jest takie, że to rzetelny i bardzo solidny dziennikarz. Skoro tak zostało opublikowane w wywiadzie, to takie sformułowanie faktycznie padło. Uważam słowa Kuby za niefortunną wypowiedź.

PZ: Jakub Czerwiński grając w Niecieczy nie udzielał praktycznie żadnych wywiadów. Może nie był odpowiednio przygotowany do rozmów z dziennikarzami?
Czerwiński to wciąż młody piłkarz. Każdemu z nas zdarzało się powiedzieć czasami za dużo, otworzyć się zbyt nadto. Są tego później konsekwencje – wiadomo. Kuba powinien podejść do sprawy nieco bardziej dyplomatycznie. Najważniejsze, że przeprosił. Wie, że zrobił błąd i mam nadzieję, że swoją grą zapracuje na to, aby wszyscy wybaczyli mu ten grzeszek. A czy kiedyś będzie grał w zagranicznym klubie? Myślę, że tak. Na pewno nie za rok, nie za dwa, ale w przyszłości taka szansa powinna się nadarzyć, o ile nie przytrafi się Kubie nic złego. Jest to obrońca, który ma olbrzymi potencjał. Niech pogra tutaj dwa, trzy sezony w Pogoni. Potem może jakieś powołanie do reprezentacji? Niech chłopak się rozwija – tego mu życzę. Reasumując, wypowiedź Kuby traktuję jako niefrasobliwość. Nieciecza nie miała medialnego zainteresowania ze strony telewizji czy gazet, przez co nieco pogubił się ten chłopak.
ŁP: Piłkarz powinien być dobrym dyplomatą? A może szczerym do bólu gościem grającym w otwarte karty?
Uważam, że piłkarz powinien być autentyczny. Nie lubię tych sztucznych, z kategorii bon ton, którzy grają kogoś kim nie są. Czasami czytam wywiady i widzę, że piłkarz udaje kogoś innego. Bardziej od tych cenię sobie urwisów pokroju Małeckiego. On jest naturalny, nie gra kogoś kim nie jest. To mi się właśnie podoba. Być może Małemu brakuje trochę dyplomacji, ale to już inna sprawa. W każdym razie mi to u niego nie przeszkadza.
Szymon Mak (fanpage): Jakie ma pan zdanie o trenerze Jagiellonii Białystok - Michale Probierzu?
Bardzo dobre. Michał wykonuje w Białymstoku świetną robotę. Jak koszykarz ma swoją klepkę na parkiecie, to Michał ma taką klepkę w Jagiellonii. Poprzedni sezon miał doskonały. Życzę mu, aby pracował jak najdłużej w tym klubie.
PZ: Kogo popierasz w zimniej wojnie, która od tamtego sezonu trwa między Bergiem i Probierzem?
Z oboma mam dobre relacje. Ostatnio byłem na konferencji Ekstraklasy i Michał normalnie rozmawiał z Bergiem. To jest jak z politykami, którzy najpierw krzyczą na siebie i się kłócą przy kamerach, a potem bez kamer piją wspólnie piwo.
Michał Sawicki (fanpage): Czy chciałby pan kiedykolwiek wrócić i na nowo zacząć trenować Podbeskidzie?
Z Podbeskidzia nie odszedłem na własną prośbę. Mnie tam zwolniono, mimo że sezon wstecz utrzymałem – można rzecz – tonącego Titanica. Po kilku kolejkach następnego sezonu podjęto jednak decyzję o mojej dymisji. Po jakimś czasie prezes Górali powiedział, że zwalniając mnie popełnił błąd. Dało mi to małą satysfakcję. W Bielsku-Białej mam wielu znajomych, więc nie wykluczam powrotu w tamte strony.
ŁP: Co sądzisz o fenomenie Piasta Gliwice? Jak długo, ekipa dowodzona przez Radoslava Latala przewodzić będzie polskiej Ekstraklasie?
Co kilka lat ktoś taki się zdarza. Chociażby kilka lat temu Zagłębie Lubin, które prowadziłem. Rok temu Bełchatów też miał dobry start. Gramy z Piastem najbliższy mecz ligowy i mam nadzieję, że ich zatrzymamy. Jeśli wygramy to włączymy się do walki o wyższe miejsca.
ŁP: Nie tolerujesz przeklinania na boisku. Jak z tym zakazem radzi sobie Patryk Małecki? Karne kółka na treningu są? Można spodziewać się Małego pod koniec września na Maratonie Warszawskim?
Pod nosem każdy czasami przeklnie – to się zdarza. Wszystko ma jednak swoje granice. Nie chcę robić przedszkola na treningu, bo mam tu dorosłych mężczyzn. Są jednak pewne ramy, poza które wyjść nie wypada. Na treningi przychodzą małe dzieci, więc nie chcę by ich idole przeklinali lub zachowywali się po chamsku. Nieładnie to wygląda i źle się słucha. Chcę zachować standardy przyzwoitości.  
PZ: Odnosi się to do treningów, tak? Już podczas meczu słyszy się, jak Małecki klnie.
Tak, w odniesieniu do samych treningów. W sprawie niecenzuralnych słów podczas meczów, to Mały już raczej się nie zmieni.
ŁP: Jak ustosunkujesz się do niedawnej kary nałożonej przez Komisję Ligi? Czy decyzja podjęta przez ten organ była słuszna?
Powiem tak: Innego wyjścia nie mieli. Takie są przepisy, że trener wyrzucony na trybuny otrzymuje z automatu dwa mecze. Nie mogli mi dać mniejszej kary. Szkoda tylko, że przyjeżdża sędzia techniczny z niższej ligi do Ekstraklasy i nagle wariuje, starając się być najważniejszy ze wszystkich. I to jest właśnie ten największy problem, o którym zresztą rozmawialiśmy w Warszawie.
ŁP: Dysk Czesława Michniewicza wypełniony jest po brzegi licznymi nagraniami video. Znaleźć tu można przede wszystkim sporo różnych meczów i materiałów szkoleniowych. Kto jest wzorcem trenerskim?
Nie żaden Mourinho, a Rafael Benitez. Uwielbiam tego trenera. Kiedyś nawet byłem na obozie Liverpoolu w Szwajcarii i spotkałem go osobiście.
Jeb z woleja (fanpage): Jak to jest być najważniejszą i tak naprawdę jedyną osobą robiącą w Pogoni jakikolwiek marketing?
Jedyną? Pogoń tak naprawdę ma swoich ludzi odpowiedzialnych stricte za marketing w klubie.
ŁP: Poznań i Szczecin pod kątem sportowo-marketingowym.
Z tego co zauważyłem (albo i nie zauważyłem), to Szczecin słabo promuje Pogoń. Niewiele reklam, jeszcze mniej billboardów. Z biegiem czasu może coś ruszy w tej kwestii. Nie mam na to wpływu i nie chciałbym poruszać dogłębnie tego tematu. Nad Poznaniem też nie będę rozpływał się nadto. Oni mają nowoczesny stadion, i to przede wszystkim odróżnia klub ze stolicy Wielkopolski od Szczecina. Taki obiekt przykuwa uwagę kolejnych osób, zwraca zainteresowanie nowych sponsorów, generuje szerszą publikę. To rzecz pewna, a jakakolwiek polemika jest tu zbędna.
ŁP: Modernizacja obecnego obiektu Pogoni, wg władz miasta, ma kosztować ponad 100 milionów złotych, choć eksperci wyliczają, że nawet dwa razy tyle. Stadion po modernizacji miałby nadal tylko trzy trybuny, w tym jedną… na łuku. Kuriozum? Niegospodarność? Za podobną kwotę, od podstaw, powstają w Polsce nowe, nowoczesne stadiony.
Szkoda mi tu kibiców, bo Szczecin zasługuje na stadion z prawdziwego zdarzenia. Ludzie odpowiedzialni za obiekt piłkarski Pogoni powinni pojeździć po Polsce i zobaczyć, jak wyglądają pozostałe stadiony. Nawet te w niższych ligach na przykładzie GKS-u Tychy. W Ekstraklasie tylko Szczecin i Chorzów zmagają się z tym problemem. Jestem zdania, że stadion buduje się na lata, jest to inwestycja w odległą przyszłość. Niech osoby, które chcą tylko modernizować stadion Pogoni, usiądą za drugą bramką w celu ocenienia widoczności z tamtego miejsca. Niech tacy ludzie zastanowią się czy chcieliby oglądać mecz z perspektywy takiej trybuny. Stadion ten na obecne standardy jest po prostu niefunkcjonalny. Modernizacja obiektu szczecińskiego klubu jest w moim odczuciu pozbawiona sensu.

ŁP: W rozmowie dla Radia Szczecin powiedziałeś, że pesymistów w tym mieście nie brakuje…
Było to przed wyjazdowym meczem z Lechem. Panowała wtedy napięta atmosfera wśród kibiców Pogoni. Na inaugurację dostaliśmy właśnie Lecha, a kolejne spotkania do najłatwiejszych też miały nie należeć. Uważam, że właśnie z powodu trudnego terminarza wkradł się niepokojący nastrój.
ŁP: Czy nadal odczuwasz tę nieprzyjemną aurę unoszącą się nad potowym miastem?
Żyjemy w Polsce, a tu zmienia się wszystko bardzo szybko. Przed startem polskiej Ekstraklasy praktycznie nikt nie zakładał, że z poznańskiego terenu wywieziemy komplet punktów. Natomiast ja wiedziałem, że moich podopiecznych stać na dobrą grę. W kolejnych trudnych meczach również spisaliśmy się dobrze. Gdzieś ten pesymizm w pewnym momencie uleciał. ŁP: Czy często przeglądasz forum kibiców Pogoni?
Nie, nie przeglądam. Natomiast moja teściowa to czyta, a po niektórych komentarzach denerwuje się ona mocno. Czasami dostaję od teściowej sygnał co, kto i w jakim tonie napisał. Natomiast ja tych wszystkich wpisów nie biorę do siebie, staram się tym nie przejmować ani nie zajmować. Nauczyłem się być trochę na dystans z tym wszystkim. Dla mnie najważniejsze są efekty mojej pracy i wyniki drużyny - to pisze wizytówkę trenera. Problemem jest natomiast, że forum kibiców czytają zawodnicy i niekiedy biorą sobie te wpisy do serca.

Kamil Bluma (fanpage): Co z "Zakładem tysiąclecia" zawartym z Krzysztofem Stanowskim?
Remis. Procentowo schudliśmy tyle samo. Niestety, minął już zakład i te kilogramy wróciły. Może będzie trzeba pomyśleć nad drugą edycją tego zakładu.

Wojciech Kluma (fanpage): Jakie ćwiczenia na klatę pan poleca?

Pompki na suficie.

Rozmawiali PanZdzichuPL, Łukasz Przekopowicz

środa, 15 lipca 2015

Rozmowa z Tomaszem Ćwiąkałą


Jakiś czas temu mogliście zadać pytania Tomaszowi Ćwiąkale, który należy do grona jednego z najbardziej utalentowanych dziennikarzy sportowych w Polsce. Popularność zyskał dzięki swojej działalności na Weszlo.


Kacper Dusza: Jak często pytają cię o dowód?

Trochę podpakowałem, to już zdecydowanie rzadziej (śmiech). W sumie przez ostatni rok chyba się nie zdarzyło, ale na początku studiów zdarzało się dość często. Jestem z rocznika 1989, a więc trochę tych lat już się ma. Wbrew pozorom.

Zanim zacząłeś swoją jakąkolwiek przygodę z dziennikarstwem, grałeś w internetowy quiz piłkarski IFQ – Internet Football Quiz. Można się tam wykazać wiedzą piłkarską, co dawniej robiłeś, bo byłeś jednym z najlepszych graczy. Znasz wielu dziennikarzy sportowych i ich wiedza futbolowa stoi na wysokim poziomie? Czy ograniczają się do pisania lub mówienia o najbardziej popularnych wydarzeniach piłkarskich, a przy bliższym kontakcie okazuje się, że mają blade pojęcie.

Grając w IFQ, byłem totalnym maniakiem. W liceum poświęcałem na piłkę naprawdę cały wolny czas. Czytałem wszystko, co tylko się dało, bo po prostu to uwielbiałem - dlatego w tych quizach szło mi całkiem dobrze. Poznałem tam też wiele osób, z którymi koleguję się do dziś (pozdro dla Żurasa i Kapiego). Czy wiedza dziennikarzy stoi na wysokim poziomie? Myślę, że u tych czołowych tak. Nie da się w ogóle nie znać na piłce i utrzymać wysoko w tej branży. Często jednak wśród tzw. lokalnych dziennikarzy, zajmujących się jednym klubem, widywałem sytuacje w stylu: „ty, a Sobolewski to który? Pazdan to ten łysy?”. Czasem też opada mi szczęka, gdy słyszę komentarze niektórych podczas meczów. Np. tuż po finale Ligi Europy jeden z radiowców załamywał ręce, że „w sumie to Krychowiak zagrał dobrze, ale przecież nie zapraszali go do rozegrania!”. Od razu widać zajebiste rozumienie piłki i roli zawodnika. Prawdopodobnie gdyby w finale grał Bayern, to pewnie miałby pretensje, że Dante nie wykonuje rzutów rożnych, a Neuer rzadko rzuca auty. Mówiąc serio - tak to jest, gdy człowiek zamiast starać się być kreatywnym, staje się niewolnikiem utartych sloganów. Albo ta ciągła gadka o przygotowaniu fizycznym… Często jest w tym sporo racji, ale ten argument pada dosłownie przy każdej drużynie łapiącej zadyszkę. Nie, że problem jest w tworzeniu sytuacji, grze odwróconymi skrzydłowymi, dwoma defensywnymi pomocnikami - obojętnie - tylko to mityczne przygotowanie fizyczne. Opieranie się wyłącznie na takim argumencie to obnażanie wiedzy eksperta/dziennikarza. A raczej jej braku. Porównaj sobie zresztą taką gadkę np. ze świetnymi analizami Gary’ego Neville’a czy - by daleko nie szukać - Marcina Feddka lub Marcina Baszczyńskiego. Ogólnie jednak mamy w Polsce wielu bardzo dobrych dziennikarzy i - jak powiedział Mati Borek - nie powinniśmy mieć pod tym względem kompleksów.

Kto twoim zdaniem byłby zwycięzcą spośród dziennikarzy sportowych, gdyby program 1 z 10 przerobić na quiz piłkarski z trudnymi pytaniami odnośnie piłki nożnej?

O Jezu, zabiłeś mnie tym pytaniem… Pewnie jakiś historyk w stylu Andrzeja Gowarzewskiego. W młodym pokoleniu trudno mi kogoś wskazać, bo też nie miałem okazji, żeby porównać ich wiedzę. Może ktoś na co dzień pisze o Ekstraklasie, a w głowie ma całą historię piłki? Ale okej - jeśli muszę strzelić, stawiam na Romana Kołtonia.

Myślałem, że napiszesz o Kubie Polkowskim z Łączy nas piłka, bo on interesuje się kosmosem typu liga estońska, ale nie znam jego poziomu wiedzy z najpopularniejszych lig.

To fakt, z młodego pokolenia postawiłbym na Polkosia. Ja wręcz nie jestem w stanie pojąć, jak on znajduje czas na śledzenie tych wszystkich abstrakcyjnych lig, piłki - nazwijmy to - poważniejszej, a przy tym futbolu juniorskiego. Maszyna i pasjonat.

Mateusz Berbeć:  Jak się z tym czujesz - młody, inteligentny, z językami, a ekspertem w telewizji od Copa America dalej jest pan Wołek, który był na czasie, kiedy telegazeta robiła za internet?

Pan Wołek jest ekspertem w TVP, bo ma dobre relacje z kimś ze stacji - przecież to oczywiste, a ta Copa wyjątkowo obnażyła to, na czym bazuje, czyli tych samych banałach opowiadanych przy każdym meczu. Widz jest dziś z tysiąc razy bardziej wymagający niż w latach 60-70, w których utknął pan Wołek. Jak ja się z tym czuję? Nie myślę o tym. Robię to, co lubię, a jeżeli ktoś uzna, że warto mnie gdzieś poprosić o pomoc, to z przyjemnością się pojawię. Mam jednak zasadę, że jeżeli na czymś się wystarczająco nie znam, to raczej nie zabieram głosu. Raz napisał do mnie chłopak z jakiejś strony poświęconej bodaj piłce angielskiej lub niemieckiej (nie pamiętam), czy moglibyśmy zrobić rozmowę przed sezonem. Powiedziałem, że nie czuję się na tyle kompetentny, by występować w takiej roli, bo nie poświęcam na to tyle czasu jak choćby na piłkę polską. A co do TVP, to nie można też uogólniać, bo Jacek Laskowski to fantastyczny komentator, a podczas Copy bardzo dobrze radził sobie też Sławomir Kwiatkowski.

Z tego powodu też nie masz swojego dnia na Weszlo? To paradoks, że robisz jedne z najlepszych wywiadów z piłkarzami w Polsce, a z drugiej strony nie uważasz, abyś miał kompetencje do pisania felietonów.

Z kilku powodów - po pierwsze, mam trochę tak jak Paweł Wilkowicz, który lepiej się czuje w przedstawianiu pewnych zdarzeń lub osób niż w typowej roli opinionisty. Po drugie - na razie wolę się uczyć piłki, poznawać ludzi, jeździć na mecze, poznawać mechanizmy działające w futbolu niż bawić się w wyrokowanie, że ten dobry, ten zły. Myślę, że przyjdzie na to czas. Na razie - tak jak powiedział Łukasz Wiśniowski w naszym wywiadzie - wolę zajmować się wywiadami, sylwetkami czy reportażami jak te z Brazylii. Zauważyłem też, że wielu młodych dziennikarzy popada w pułapkę opiniowania z wszystkiego, co się da - PZPN-u, Legii, Lecha, Ekstraklasy, a często brakuje im do tego wiedzy, bo nigdy z nikim nie rozmawiali i nikogo nie znają, albo są w gorącej wodzie kąpani. Sam parę lat temu puszczałem np. jakieś tweety, które gdybym przeczytał dziś, to złapałbym się za głowę.

Wspomniałem o robieniu przez ciebie najlepszych wywiadów. Nie uważasz, że przy wcześniejszej formule Weszlo, gdzie mocno szydziliście z większości piłkarzy, nie miałbyś za dużo okazji do przeprowadzania rozmów? 3-4 lata temu w ten sposób nie chcieli z tobą rozmawiać Manu Arboleda i Luis Henriquez, a zapewne jeszcze kilku innych piłkarzy odmówiło.

Pewnie tak, ale ta formuła Weszlo, o której mówisz, zmieniła się z kilku względów - po pierwsze: pojawiło się więcej tekstów analitycznych, fachowych i poważniejszych. Po drugie: nasze środowisko piłkarskie też znormalniało i dziś ludzie nie kompromitują się tak często. Coraz mniej mamy postaci w stylu Grzegorza Laty, Zbigniewa Lacha czy nawet Kazimierza Grenia. Luis Henriquez nie chciał ze mną pogadać, bo Arboleda mu opowiedział, że mam złe intencje. Intencje miałem tak przeraźliwie złe, że by dobrze się przygotować do wywiadu, przeczytałem całą nowożytną historię Panamy. Dzisiaj też niektórzy się obrażają, ale kto ma minimum inteligencji, ten wie, że pokazanie się w długim, otwartym wywiadzie na portalu o tak gigantycznym zasięgu to najlepszy sposób na albo zbudowanie sobie wizerunku (przy piłkarzach mniej znanych), albo na jego utrwalenie. Weźmy takiego Łukasza Brozia - ostatnio mocno mu się oberwało, ale siadł do rozmowy, wszystko wytłumaczył i jakoś wywiad odbył się na cywilizowanych zasadach. Zobaczymy, jak na propozycję wywiadu zareaguje Marcin Kamiński, bo jemu obrywało się często, ale planuję z nim pogadać. A stylu opisywania meczów Ekstraklasy - czym często się zajmuję - na pewno nie zmienię, bo piłka to nie polityka ani ekonomia i tu trzeba trochę funu, czasem pojazdu po bandzie. Żartobliwy, czasem ostry styl nie wyklucza fachowości. Grunt, żeby umiejętnie łączyć jedno z drugim.

Mnie najbardziej ciekawi propozycja rozmowy z Patrykiem Małeckiem, któremu też wielokrotnie się oberwało na Weszlo. Są jeszcze do dzisiaj jacyś piłkarze lub trenerzy, z którymi nie idzie przeprowadzić wywiadu?

Ujmę to bardzo eufemistycznie - nie wiem, czy Małecki jest na tyle otwartą na świat osobą, by w ogóle wiedział, co się o nim pisze. Czy są tacy piłkarze lub trenerzy? No, trudno mi sobie wyobrazić teraz wywiad ze Smudą.

Często rozmówcy unikają trudniejszych pytań i nie odpowiadają? W niedawnym wywiadzie z Mateuszem Borkiem nie wierzę, że nie zapytałeś o Romana Kołtonia, a nie padło o nim żadne słowo podczas całej rozmowy.

Nie, raczej odpowiadają na wszystkie pytania, czego dowodem ostatnie wywiady z Probierzem i Rumakiem, gdzie było - powiedzmy - dużo „ale” do tych trenerów i bardzo fajnie, że ani jeden, ani drugi nie wycięli w autoryzacji ani jednego zdania. W rozmowie z Mateuszem Borkiem uważam, że było bardzo wiele istotniejszych tematów niż jego koledzy z pracy. Tak wiele, że przegadaliśmy ponad dwie godziny, a sporo spraw jeszcze pewnie zostało do obgadania. Mógłbym zapytać o Romana Kołtonia, ale co on by o nim powiedział? Na pewno, że jest zadowolony z tej współpracy. Poza tym sam Roman jest OK. Kiedy rozmawiałem z Tomkiem Smokowskim, pytałem go o gafy Grzegorza Milko czy słowotok Macieja Murawskiego, bo to były rzeczy, które mnie - jako telewidza - uwierały. Do Kołtonia nic nie mam. Wręcz przeciwnie - dobrze się go słucha jako eksperta w studiu.

Jest różnica w robieniu rozmów z dziennikarzami sportowymi, a piłkarzami? Z którą grupą lepiej się rozmawia?

Zdecydowanie z dziennikarzami sportowymi, bo oni rozumieją specyfikę wywiadu i już odpowiadając na pytania, widzą całą rozmowę na papierze. Kibiców jednak - nie licząc takich postaci jak Borek czy Smokowski - interesują piłkarze, trenerzy i ludzie z piłki. Dziennikarze to dodatek. Chyba każdy tak twierdzi.

Okołopiłkarsko: W mojej opinii jest pan najlepszym specjalistą od wywiadów w Polsce. Jak przygotować się do tej w zasadzie dość ciężkiej sztuki dziennikarskiej? Naturalny talent, przygotowanie merytoryczne czy coś więcej?

Dziękuję za miłe słowa. Jak się przygotowuję? Czytam wszystko, co się da o rozmówcy, dzwonię do ludzi z jego otoczenia i zadaję te pytania, które mnie najbardziej nurtują. Larry Grobel, mistrz wywiadu z USA, który robił rozmowy-rzeki z Alem Pacino i Marlonem Brando powiedział, że idąc na wywiad powinieneś wiedzieć o rozmówcy tak dużo, że nie musisz zadawać żadnego pytania. Częściej staram się przy tym pokazać piłkarza jako człowieka, bo o tym, że da z siebie wszystko lub żałuje którejś porażki, zdążył już powiedzieć przy milionie innych okazji. Chcę wychodzić poza schemat - tak, żeby ci rozmówcy bardziej się otwierali. Czasem mówię im wprost: każdy wywiad z tobą jest miałki i taki sam, a jak raz powiesz coś więcej, to tylko zyskasz. Przecież nie nastawiam się przy rozmowie, żeby komuś - za przeproszeniem - dojebać tymi pytaniami i zrujnować jego image, tylko raczej porządnie go przedstawić. Jak spisywałem wywiad z Tomaszem Hajtą, to widziałem, że przy wielu miejscach mógłbym się zatrzymać, szukać ripost, kontrargumentów, ale po prostu nie chciałem go hamować widząc, że rozpędza się z kolejnymi ciekawymi historiami. Najwięcej, jeśli chodzi o prowadzenie rozmowy, nauczyłem się od Krzysztofa Stanowskiego, gdy siedziałem z nim i Andrzejem Iwanem przy powstawaniu ich książki. Bezcenne.

"Nie rozmawiałem z mediami, nie zachowywałem jak niektórzy zawodnicy, którzy przechodzą rehabilitację i wrzucają zdjęcia na Facebooka. Pompują się, że zjedli ryż z bananem. Mnie to śmieszy ogólnie." – powiedział ostatnio w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” Patryk Małecki. Jaka wersja jest odpowiednia na polskie warunki, gdzie kibice po słabych wynikach mają do piłkarzy duże pretensję. Odłączony od portali społecznościowych Patryk Małecki, czy wszędobylski Jakub Rzeźniczak, który przy gorszych rezultatach znika?

Ani jeden, ani drugi. Wydaje mi się, że trzeba znaleźć złoty środek i przede wszystkim - prowadzić te profile samemu lub przy pomocy zewnętrznych firm, ale nie na takiej zasadzie, że oddajesz tym firmom całość. Z jednej strony mamy przecież wesołego Grosika, który wrzuca zdjęcia z imprez, szatni, ale nie pokazuje każdej owsianki czy bezglutenowego spaghetti, z drugiej trochę poważniejszego Kamila Glika - u żadnego z nich nie ma jednak grama sztuczności, jaka bije z konta Arka Milika, które prowadzi ktoś inny. Rzeźnik - moim zdaniem - trochę przesadza z aktywnością w social media z kilku powodów. Po pierwsze - czasem odnoszę wrażenie, że wychodzi z każdej lodówki. Po drugie - zbiera na klatę w imieniu wszystkich kolegów cały ten internetowy hejt, na który - patrząc na obecną Legię - on akurat zasługuje najmniej, bo to porządny obrońca i ambitny gość. Vrdoljaka nie ma w internecie - pewnie ma gdzieś te opinie, a Rzeźniczak czyta dziesiątki albo setki pojazdów dziennie i czasem się nie dziwię, że go to frustruje i zamyka konto, potem otwiera, zamyka… Trzeba znaleźć złoty środek. Wiedzieć, kiedy się wyciszyć, a kiedy wpuścić kibiców do swojego życia prywatnego. Fajnie jednak, że ci goście tak często przy okazji promują akcje charytatywne.

Grosicki i Glik grają w klubach zagranicznych. W Polsce panuje inna specyfika. Patryk Małecki po ostatnim fatalnym sezonie zostałby zjedzony na Facebooku lub TT. Nie sądzisz, że nie bardzo jest sens zakładać profile społecznościowe dla graczy Ekstraklasy, bo przy słabszych wynikach skończy się komentarzami, aby piłkarz zamknął dupę i wypierdalał na trening.

Na pewno często by się tak kończyło i widzimy to przy Rzeźniczaku. Sfrustrowany kibic odpala komputer, włącza Twittera, widzi, że Kuba przeprasza kibiców, to pach! Od razu się na nim wyżywa. Myślę jednak, że przy oszczędniejszym gospodarowaniu takimi kontami miałoby to sens. Piłkarze muszą się uczyć, jak być produktami na sprzedaż. Kibic oczekuje osobowości, idola z jakimś backgroundem, a nie tylko anonimowych Słowaków. Taki background często pozwalają tworzyć media społecznościowe. Rzeźnik go sobie stworzył.

Okołopiłkarsko: Podoba ci się polski Twitter sportowy? Czy wyobrażasz sobie, że prezes Anderlechtu Bruksela czy Benfiki Lizbona wypisuje na nim inicjały nowych zawodników czy zapodaje myśli rodem z tatuaży kulturystów?

Nie wyobrażam sobie takich sytuacji, ale nasz Twitter jest taki jak nasza piłka. Trochę przaśny, trochę folkloru, czasem przegięcia w jedną lub drugą stronę. Mnie się to podoba - bardzo dobrze, że nie wszystko jest poukładane przy politycznej poprawności jak w jakiejś korpo. Powtórzę po raz kolejny: piłka to fun, zabawa i pozytywne emocje, więc nie wymagajmy od ludzi, żeby wszyscy zasiadali do Twittera w garniturze z ciasno zawiązanym krawatem, bo byśmy się porzygali z nudów i mogli rozmawiać tylko o założeniach taktycznych. Nie w tym rzecz.

Ruchy kadrowe wielu drużyn na najwyższym szczeblu rozgrywek w Polsce przypominały w te wakacje swoimi roszadami zasady mafii – jest dobrze, to jesteśmy rodziną, ale jest gorzej, radź sobie sam. Doszło do wielu odejść grających wiele lat dla jednej drużyny zawodników – Luis Henriquez, Inaki Astiz, Radosław Janukiewicz, Maksymilian Rogalski, Tomasz Podgórski czy Marcin Malinowski. Większość tych ruchów pokazała, że identyfikacja z polskim klubem nie ma żadnego sensu. Czy pozbycie się któregoś z tych piłkarzy było błędem?

Biorąc pod uwagę, jak wąską kadrę ma Ruch Chorzów - Malinowski na pewno by się przydał. Podgórski zdecydowanie zgasł w ostatnich sezonach, bo po wejściu Piasta do Ekstraklasy, był najjaśniejszą postacią w Gliwicach, więc może teraz odżyje w Chorzowie? Rogalski i Henriquez - solidni ligowcy, którymi pewnie kilka klubów z dolnej połówki by nie pogardziło. Janukiewicz? Zawsze uważałem go za czołowego ligowego bramkarza i dziwi mnie, że tak długo czeka na nowy klub. Podbeskidzie wzięło Zubasa, Wisła Cierzniaka, Cracovia Sandomierskiego, a Radek wciąż w rezerwach Pogoni. Liczę, że nie spadnie półkę niżej, bo jednak na poziom Ekstraklasy jak najbardziej się nadaje. Podobnie jak Astiz, który jednak w APOEL-u dostał podobne pieniądze, jakie zarabiał w Legii. Czyli nieosiągalne w jakimkolwiek innym polskim klubie, nie licząc może Lechii. Czy pozbycie się któregokolwiek było błędem? Poczekajmy, co pokaże w Pogoni Jakub Słowik. Wtedy będziemy mądrzejsi.

Mateusz Mleczak: Czy obcokrajowców posiadających kartę rezydenta również obowiązuje ograniczenie dla zawodników spoza Unii Europejskiej, które wchodzi w życie w tym sezonie?

Podejrzewam, że liczy się paszport, ale tylko podejrzewam. Najlepiej zapytać Łukasza Wachowskiego z PZPN.

Jan Wierzba:  Jako osoba świetnie obeznana w realiach Ekstraklasy, czy mógłby pan potwierdzić lub zdementować plotki o tym,  iż transfer roku w polskiej piłce jakim było opuszczenie przez Zdzisława Kręcinę Piasta Gliwice spowodowany jest tym, iż zastąpi Seppa Blattera jako prezesa FIFA?

Miejmy nadzieję, że tak. Pan Zdzisław na pewno nie obniżyłby poziomu tej organizacji. W aklimatyzacji mogą mu pomóc Angel Perez Garcia i Dawid Janczyk, którzy też by tam mentalnie pasowali.

Bartek Janicki: Czy w tym stuleciu jakiś polski klub awansuje do Ligi Mistrzów?

Tak, awansuje w ciągu trzech lat i będzie to klub na literkę "L".

Dawid Zalewski:  Czy pańskim zdaniem Mariusz Rumak ma szansę na duży sukces np. 1/16 finału Ligi Europejskiej z jakimkolwiek klubem?

Podobne szanse ma Jurgen Klopp na zdobycie mistrzostwa Polski.

Krzysiek Kmiecik:  Co pan sądzi o poziomie sędziowania spotkań w Ekstraklasie?

Że nie jest tak złe, jak sądzą kibice. Oczywiście mamy kilku sędziów, którzy wielokrotnie pokazywali, że nie nadają się do Ekstraklasy jak np. Gil czy Lyczmański, ale choćby Marciniak czy Raczkowski to porządni arbitrzy. Cieszmy się, że nie sędziują nam tacy artyści jak w Hiszpanii, gdzie co kolejkę chcą kogoś wysyłać do "lodówki" - tak po hiszpańsku nazywa się zawieszenie arbitra. Chociaż jest też druga strona medalu - ciekawe, czy nasi sędziowie daliby radę przy tak szybkiej piłce jak w Primera División. Trochę zamotałem, ale podsumowując: poziom jest niezły.

Okołopiłkarsko: Kibice Legii narzekają na brak wzmocnień i politykę drużyny - frazesy Berga, opowiadania Leśnodorskiego, obecność na obozie Ebebenge i Żewłakowa, którzy grają w piłkę z dziennikarzami zamiast skautować. Jak pan ocenia obecną działalność wicemistrza?

Ostatnio na łamach Weszlo Legii zbiera się dość regularnie i to za działania na kilku frontach. Co ciekawe - zwykle w takiej sytuacji kibice zwykle stają murem za swoim klubem i przechodzą do ataku na media, ale nie tutaj. Tu widzę ogromną frustrację na to, co się ostatnio dzieje przy Łazienkowskiej. Nie przeszkadza mi to, że Ebebenge grał z dziennikarzami w piłkę. Poświęcił na to jedną godzinę w roku, nie róbmy z tego tragedii, tym bardziej, że w trasie - by skautować - jest praktycznie co weekend. Mnie przy Legii zastanawia co innego - kto tam tak naprawdę za co odpowiada? Jak wygląda podział obowiązków? Czym konkretnie zajmuje się Mazurek, czym Żewłakow, a czym inni ludzie z pionu sportowego? Może to mylne wrażenie, ale czasem wydaje mi się, że brakuje w tym wszystkim jakiegoś ładu organizacyjnego. Trafnie to ujął Paweł Zarzeczny - chyba za dużo tam szefów.

Krzysiek Kmiecik: Który zespół naszej ligi jest wyraźnie faworyzowany przez PZPN, i dlaczego jest to Legia?

Niewydrukowana tabela z tego sezonu wskazuje, że Legia. Za rok może to być Korona, Nieciecza, Zagłębie… Kibice mają w pamięci poprzednią epokę, mecze Cracovii z Zagłębiem, ale ja naprawdę nie wierzę w faworyzowanie którejś z drużyn. Większym zagrożeniem dla uczciwości piłki jest bukmacherka, co widzieliśmy niedawno przy jednej z pomorskich drużyn.

Przemek Pajor: Jak załapać się do Weszlo?

Nie do mnie pytanie, ale podejrzewam, że numer jeden to pracowitość i ambicja. Wbrew pozorom - towary wyjątkowo deficytowe.

Pablo Jorge Ratajczyk: Czy portal Wyszło powinien być zamknięty w pizdu?

Nie, bo te ileś tysięcy ludzi, które na niego regularnie wchodzi, z pewnością byłoby zawiedzionych. A mówiąc zupełnie serio - sam planuję zrobić niedługo coś ekstra na Wyszło. Zobaczymy, jak wyjdzie.

Przemek Pajor: Jak zostać dziennikarzem sportowym?

Strasznie to ogólne. Moim zdaniem bardzo dobrą drogę obrał Piotrek Jóźwiak, który jednak z dziennikarstwa zrezygnował i postawił na menedżerkę. Wcześniej chodził na wszystkie mecze Legii, treningi, jeździł potem na zgrupowania, a przy tym potrafił ogarnąć wiele grup juniorskich czy Młodą Ekstraklasę. Dzięki temu zyskał masę kontaktów, wyrobił sobie nazwisko, bo pracował przy dużym klubie, a przy tym poznał piłkę od środka - rozmawiał z ludźmi, a nie ograniczał się do przepisywania tekstów o Arsenalu z Guardiana. Kiedy ktoś mnie pyta, jak wystartować - zawsze podaję przykład Jóźwiego.

Sam nie widzisz się w takiej roli np. osoby wyszukującej talenty, dobrych graczy? Jeździsz na szkolenia skautingowe organizowane w Polsce. 23-letni Rafał Juć, który jest teraz skautem koszykarskiego klubu NBA - Denver Nuggets, zaczynał od dziennikarstwa i prowadzenia koszykarskiego blogu oraz strony. Dzięki ogromnej pracowitości i pasji doszedł na szczyt. Masz podobne walory do niego.

Na razie kręci mnie dziennikarstwo i nie chcę tego zmieniać. Miałem jakieś wstępne zapytania z firm menedżerskich, ale póki co nie widziałem tam siebie. Nie wykluczam, że kiedyś pójdę w takim kierunku, ale konkretnego deadline'u sobie nie daję. Publikowanie tekstów na Weszło w 100% mi odpowiada. A szkolenia skautingowe, w których uczestniczyłem, bardzo pozwalają poszerzyć postrzeganie i rozumienie piłki. Polecam każdemu. Szczególnie tym, którzy narzekają, że Krychowiak w Sevilli nie rozgrywa. Nie nauczysz się Futbolu czytając La Gazzettę i Markę. Trzeba wychodzić do ludzi.

Dziennikarze sportowi powinni chodzić na takie szkolenia, czy np. pan Dariusz Szpakowski, który skomentował wiele spotkań piłkarskich na dużych imprezach, widział praktycznie wszystko, niczego nowego nie zobaczy?

Michał Probierz, którzy wziął udział w jednym z tych szkoleń jako gość specjalny, powiedział, że sam wyłapał dla siebie kilka rzeczy. Jerzy Brzęczek podobnie. Więc jeżeli trener roku w Ekstraklasie jest w stanie czegoś się tam nauczyć, to kibic, widzący siebie docelowo w piłce, lub dziennikarz, który chce być coraz lepszy, tym bardziej. Kto się nie rozwija, ten się zwija.

Jedno z ulubionych pytań Tomasza Smokowskiego, które często zadaje w Lidze+ Extra: Gdzie widzisz swój Mount Everest?

W apartamencie przy Lagunie w Rio de Janeiro. A jeśli chodzi o sprawy zawodowe - niech wszystko idzie w takim tempie jak do tej pory, to będzie dobrze. Chciałbym kiedyś częściej występować w telewizji. Może kiedyś na to przyjdzie czas.

Liga+ Extra czy Cafe Futbol, który program wolisz?

Cafe Futbol, ale ciężko porównywać te programy, bo jeden to typowa publicystyka sportowa, a drugi - przegląd kolejki. Oba oglądam regularnie.

Tomasz Ćwiąkała kiedyś pojawi się w jednym z tych programów?

Na razie jestem za krótki. Mają tam odpowiednich fachowców.

Robię skróty z najlepszych momentów programu Liga+ Extra. Antoni Bugajski przez pięć lat powiedział trzy razy coś ciekawego lub śmiesznego, a więc tutaj upatrywałbym szans.

Byłoby z mojej strony nieetyczne, gdybym komentował jego występy. Ludzie, którzy pracują na co dzień z panem Bugajskim, mówią, że to profesjonalista.

Nie mieliście jednak skrupułów, aby nieraz pojechać po panu Szpakowskim, Murawskim czy innymi dziennikarzami sportowymi.

No i wytykaliśmy brak wiedzy, przygotowania lub profesjonalizmu. W przypadku Bugajskiego nie ma takiego tematu. Komuś mogą się podobać jego występy lub nie, ale nie opowiada na antenie, że Dani Alves szykuje się do odejścia z Barcelony tuż po podpisaniu kontraktu albo że Kosecki mógłby wskoczyć za Pedro. Natomiast ja już jakiś czas temu uznałem, że nie bawię się w wojenki dziennikarskie. W tej branży jest wystarczająco dużo hipokrytów. Mnie to przestało bawić, wolę robić swoje niż z kimś wojować po internecie.

A kto należy do grona hipokrytów?

Jest kilka osób, które dziś nie robi nic wartościowego i tylko jedzie na nazwisku wyrobionym w poprzedniej epoce, kiedy środowisko było bardziej hermetyczne i trudniej było się do niego dostać. Nazwiska pominę.

Jacek Kmiecik.

Kto to?

Przemek Pajor: Najbardziej niedoceniany lub najmniej znany, ale świetny dziennikarz sportowy w Polsce to?

Mateusz Rokuszewski i Michał Sadomski, którzy publikują na Weszlo.com.

Przemek Pajor:  Wymienisz trzy lub więcej wywiadów przez ciebie przeprowadzonych, z których jesteś najbardziej zadowolony?

Ostatnio dobre wyszły z Mateuszem Borkiem, Łukaszem Wiśniowskim i zimowy z Michałem Probierzem. Wcześniej miło też wspominam rozmowy z Tomaszem Dawidowskim, Grzegorzem Mielcarskim… Masa była tych wywiadów, ciężko mi powiedzieć, bo jakoś nie rozpamiętuję tego, co było. Wolę przygotowywać następne.

Przemek Pajor: Czy masz w planach napisanie jakiejś książki?

Na razie nie.

Weszło płaci tak dużo, czy zyski z napisania książki są niewarte do włożonego czasu?

Dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach. Zysk z napisania książki na pewno jest okej, ale kiedy przez kilka miesięcy tłumaczyłem autobiografię Redknappa, to albo coś pisałem, albo… tłumaczyłem tego Redknappa. Poświęcam multum czasu na piłkę, ale wtedy po raz pierwszy się przekonałem, że jednak są jakieś granice. Przy większym komforcie czasowym i odpowiedniej osoby do autobiografii pewnie byłbym chętny, ale na razie aż takiego komfortu czasowego nie mam.

Multum czasu, a na ile meczów w sezonie się to przekłada? Obejrzałeś wszystkie spotkania Ekstraklasy w sezonie 2014/2015? Kiedyś napisałeś, że oglądasz wszystkie mecze tej ligi. Co do kwestii czasu - zgadzam się. Ja musiałem wybierać w tym roku oglądanie finału LM, a zrobienie filmu pożegnalnego o Radku Janukiewiczu. Wybrałem to drugie.

No i Radek pewnie jest ci wdzięczny, bo te twoje filmy to mistrzostwo. Choć na mnie największe wrażenie zrobił ostatni z Małeckim i dobór kawałka oraz słów do akcji meczowych. Wszystkich spotkań nie obejrzałem, to byłoby jednak poza zasięgiem. Nie jestem Andrzejem Kałwą. Raz właśnie straciłem pół kolejki z powodu szkolenia skautingowego, innym razem wyjazd na jakiś mecz czy wywiad nie pozwolił mi obejrzeć dwóch innych, ale obstawiam, że obejrzałem z 90% spotkań poprzedniego sezonu. Ludzie często pytają, czy mnie to nudzi i jak mogę oglądać tak słabą ligę. Patrzę na to trochę inaczej - kiedy znasz ludzi, którzy w tym uczestniczą i szukasz czegoś innego niż jakieś wielkie emocje z oglądania meczu, to spojrzenie jest inne.

Nie masz nigdy dosyć lub nie dopada znużenie, że znowu idzie kolejna kolejka ligowa i będzie do oglądania osiem spotkań losowego pinballu?

Pod koniec poprzedniego sezonu zdarzało mi się myśleć: kurde, przecież ja już opisałem każdego z tych piłkarzy przynajmniej po kilkanaście razy. Co więcej mogę wymyślić? Kiedy jednak mecz się zaczyna, to zawsze wpadnie ci jakiś punkt zaczepienia, jakiś leitmotiv, wokół którego możesz się zakręcić. Czasem są to sprawy pozaboiskowe, czasem związane z taktyką, czasem z jakimś konkretnym zawodnikiem, trenerem… Uważam, że każdy, nawet najgorszy mecz da się sprzedać na portalu w atrakcyjny i przystępny sposób. Kwestie taktyczne też można opisywać w sposób zjadliwy dla czytelnika, o ile nie bawisz się w przepisywanie podręczników taktycznych. Rozmawialiśmy już o tym wcześniej - wiedza piłkarska nie wyklucza całego "funu". Ważne, żeby dobrze połączyć jedno z drugim, co widać np. po wielu tekstach Kuby Olkiewicza.

Mateusz Czarny: Co uważasz o obecnej sytuacji Grecji? Czy wpłynie negatywnie na rozgrywki najlepszej ligi na świecie – Ekstraklasy?

Już wpłynęła negatywnie na sytuację greckiej piłki, o czym świetnie napisał Leszek Milewski w tekście pt. "Kraina żebraków, pustych stadionów i skandali". O wpływ na Ekstraklasę proszę pytać ekonomistów,  którzy patrzą 15 kroków do przodu, a nie mnie.

Okołopiłkarsko: Czy portugalskim piłkarzom jest ciężko zaaklimatyzować się w naszej lidze? Mieliśmy asów jak  Marco Paixao i Orlando Sa,- sportowo trzymali poziom, ale poza tym mieli jakieś problemy. Czy ten kierunek nadal jest przyszłościowy?

Jak najbardziej jest przyszłościowy, ale nie uogólniałbym tego na zasadzie: wyszło Paixao, to wyjdzie każdemu Portugalczykowi. Sa nie sprawdził się z powodu spraw pozaboiskowych, Dossa z powodów zdrowotnych, a Pinto kompletnie nie nadawał się do szybszej, ostrzejszej i bardziej intensywnej gry. Z drugiej strony mamy Mikę czy Alvarinho, którzy grali w drugiej lub trzeciej lidze portugalskiej, a wiosną często robili różnicę. Dlatego mówię, że skauting i ocena zawodnika jest tak ważna. Pinto może by się przydał - strzelam - Wiśle, ale Legii już nie. Tak samo Lech widział u siebie Ojamę, a w Legii okazał się niewypałem. Nie ma reguły. Dziwię się, że nikt jeszcze nie wyrwał tego Miki, bo to młody chłopak o naprawdę wysokiej inteligencji piłkarskiej.

Jakub Olkiewicz: Kogo z Weszlo do Turbokozaka, MMA, Warsaw Shore, 1 z 10.

Do Turbokozaka wyślę Kubę Olkiewicza, bo grał w piłkę i nawet jest na 90minut.pl. Do MMA zdecydowanie Mateusza Rokuszewskiego, do 1 z 10 Michała Sadomskiego, a do Warsaw Shore raz jeszcze Rokiego. Grunt, żeby w tym Warsaw Shore nie korzystał z MMA, bo istnieje takie ryzyko.

Tomasz N: Idąc tym tropem: Gej w Weszlo?

Jestem tolerancyjny. Nie miałbym z tym problemu. Ale uprzedzając pytanie - dla adopcji dzieci przez pary homoseksualne - zdecydowane nie.

Miesiąc na bezludnej wyspie z Jakubem Koseckim czy Zaurem Sadajewem?

Z Sadajewem. Jakby napadli nas tubylcy z sąsiedniej wyspy, to sam rozwaliłby całe plemię.

Opracował PanZdzichuPL