poniedziałek, 7 września 2015

Rozmowa z Czesławem Michniewiczem


Ostatnio z Łukaszem Przekopowiczem odwiedziłem szkoleniowca szczecińskiej Pogoni - Czesława Michniewicza. Po zobaczeniu bardzo dużej ilości pytań trener wybuchł śmiechem i powiedział tylko "ja pierniczę", ale usiadł i odpowiedział na wszystkie nasze kwestie.

Bartłomiej Florek (fanpage): Dlaczego to nie pan bronił w Amice Wronki, a Jarosław Stróżyński?
Stróżyński był po prostu lepszy. Trafiłem na bardzo dobry okres tego bramkarza. Nawet, gdy dostawałem szansę na grę i odwdzięczałem się dobrą dyspozycją, Jarka z bramki nie wygryzłem. Pamiętam, jak otrzymałem od gazety „Sport” notę 10 za bezbramkowy remis z Wisłą w Krakowie. To było przed meczem z Atletico Madryt. Ówczesny trener Stefan Majewski powiedział, że jeszcze przed obiadem byłem wyjściowym bramkarzem, ale wieczorem niestety bronił Stróżyński.
PanZdzichuPL: Duże pieniądze, brak kiboli, zapewne dużo libacji alkoholowych, które były wówczas popularne wśród piłkarzy. Przyjście w 1999 roku Stefana Majewskiego nie miało na celu zaprowadzenia dyscypliny i sprowadzenia na ziemię? Jak wspominasz jako piłkarz trenera Majewskiego.
We Wronkach tworzyliśmy wspólną rodzinę, wszyscy praktycznie mieszkaliśmy w jednym bloku. Dużo się działo, spotykaliśmy się często, a po zwycięskich meczach było wesoło. W tamtych czasach to jednak była norma we wszystkich zespołach, nie tylko u nas. Trener Majewski planował odejść od tych ówczesnych standardów polskiej piłki. Nowy szkoleniowiec chciał zaszczepić w nas całkiem inne podejście do zawodu, choć – wiadomo - nie wszystkie niemieckie wzorce udało się przenieść na polski grunt. Majewski pewne pomysły pragnął realizować za szybko. Czasami wychodziły karykatury z jego planów. Dużo mu zawdzięczam. Generalnie jednak Stefana Majewskiego, jako szkoleniowca, wspominam dobrze. Jego pomysłem było to, abym został trenerem i prowadził rezerwy Amiki.

Marcin Oprządek (fanpage): Kim był dla pana niejaki Ryszard Forbrich?
Gdy w 1996 roku trafiłem do Amiki, Ryszard Forbrich był menedżerem klubu. Każdy zawodnik, który przychodził do Amiki, ma coś do zawdzięczenia Forbrichowi. To Forbrich wybierał piłkarzy i oceniał ich pod kątem przydatności dla klubu. Miał w tej kwestii bardzo mocną pozycję. Później jednak jego losy potoczyły się tak, a nie inaczej. W tej sprawie nie będę się wypowiadać, bo wiem, że odpokutował za swoje. Mnie krzywdy nie zrobił, a dzięki niemu trafiłem do Amiki, zadebiutowałem w Ekstraklasie oraz zarobiłem trochę pieniędzy. Nie mam podstaw, aby krytykować Ryszarda Forbricha.
Paweł Kuśmierek (fanpage): Ile było połączeń z Fryzjerem? I czego dotyczyły?
711, ale mogę 1500 razy rozmawiać. Nie mam żadnego zarzutu i nie byłem o nic podejrzany.

Radas Kks (fanpage): Co przeszkadzało najbardziej w trakcie pracy z Lechem, poza

jego długami?
Mi nic nie przeszkadzało. Rodzinna atmosfera. Klub, który wszyscy Wielkopolanie mają w sercu, kibicują Lechowi. Był to wspaniały czas, byłem tam trzy lata, czyli najdłuższy okres w mojej seniorskiej karierze trenerskiej. Przeżyłem wspaniałe chwile, ale też takie, gdzie zarząd po 3-4 kolejnych porażkach zaproponował nowy kontrakt. Ufali, że poradzę sobie z kryzysem, pomagali mi w tym. Miło wspominam, ale dzisiaj jestem w Szczecinie i za kilka lat chciałbym też tutaj być wspominany podobnie jak w Poznaniu.  
PZ: Zaczynając swoją pracę trenerską w Lechu mocno stawiałeś na 21-letniego wówczas skrzydłowego Łukasza Madeja. Wtedy był to talent, który dzisiaj można porównać do prowadzanego przez ciebie w Pogoni Szczecin - Łukasza Zwolińskiego, któremu wielu wróży dużą karierę. Uważasz z przyczyny czasu, że Madej spełnił pokładane w nim nadzieje, czy stać go było na o wiele więcej?
Zdecydowanie na więcej. Łukasz był olbrzymim talentem – technika, szybkość, zmysłowość. Brakowało mu takiego podejścia jak ma teraz do ciężkiej pracy. W Górniku Zabrze dojrzał. Dzisiaj jest wyróżniającym się piłkarzem ekstraklasy. Żałuję, że 10 lat mu uciekło. Mam z nim dobry kontakt, w Lechu bywało różnie, często denerwował się na mnie. Szkoda, że dopiero teraz dojrzał do tego, co do zrobienia większej kariery było potrzebne wtedy w Lechu.
PZ: W Pogoni nie ma dla niego miejsca?
To jest zawodnik doświadczony, a mamy już 34-letniego Rafała Murawskiego. W ekipie jest dużo młodych chłopaków na skrzydłach. Łukasz piłkarsko na pewno obroniłby się w każdym klubie ekstraklasy. Akurat w naszym przypadku mamy coś innego zaplanowanego – inna wizja drużyny.
Łukasz Przekopowicz: Niedawno kontrakt z RB Leipzig podpisał 17-letni Kamil Wojtkowski. Młody, zdolny, ambitny - były już pomocnik Pogoni Szczecin. Drużyna z Lipska występuje w 2. Bundeslidze. Zawodnik, który w polskiej Ekstraklasie rozegrał 227 minut, trafi do drużyny juniorskiej. Twoim zdaniem to dobra decyzja? W tak młodym wieku, bez większego doświadczenia, decydować się na wyjazd za granicę?
Żałuję bardzo, że Kamila nie ma wśród nas. To chłopak, któremu daliśmy kilka szans. W fazie finałowej sprawdzał się, dawał dobre zmiany, dwa razy wystąpił od początku. Wybrał bardzo trudną ścieżkę, trafił do klubu, który ma bardzo duży budżet i co roku będzie sprowadzać młodych, utalentowanych zawodników. Droga do pierwszej drużyny jest bardzo trudna. Życzę mu jak najlepiej, mieliśmy świetne relacje, bardzo go lubiłem, ale wybrał trudną ścieżkę. Mógł w Polsce zbudować swoją pozycję jak Linetty czy Kownacki, i wyjechać jako kompletny zawodnik. Żałuję, że go nie ma w Szczecinie, bo to olbrzymi talent.
PZ: „Poznań kocha, ale Poznań potrafi też nienawidzić. Wystarczy brak wyników” – powiedziałeś kiedyś. Presja w Lechu względem innych klubów, które prowadziłeś to przepaść? Przeskok z trenera bramkarzy we Wronkach do Poznania był trudny dla debiutującego i młodego trenera Czesława Michniewicza?
Presja w Poznaniu jest olbrzymia. Poznań potrafi kochać, ale też nienawidzić. Na pewno częściej jednak kocha. Czułem presję jak przychodziłem. Starsi zawodnicy jak Piotr Reiss, Waldek Krygier, Bartosz Bosacki czy Piotr Świerczewski to znane marki w lidze i reprezentacji, a ja młody trener bez doświadczenia, bo wcześniej prowadziłem tylko III-ligowe rezerwy Amiki. Na początku przyglądali mi się wszyscy starsi zawodnicy, czy mam coś do zaoferowania, ale zobaczyli, że mogę ich czegoś nauczyć i powstała dobra relacja. Na początku powiedziałem starszym zawodnikom, że nie przeszkadza mi jeśli będą do mnie mówić na „ty”. Piotr Reiss powiedział jednak, że nigdy w życiu, jesteś naszym trenerem i nikt nie będzie do ciebie mówił na „ty”. I tak zostało do dziś z tym gronem, że mówią „trenerze, trenerze”, a ja mówię dajcie już spokój z tym trenerem.
Łukasz Przekopowicz: Jako trener zaczynał Pan obiecująco. W 2000 roku zakończenie kariery bramkarskiej, a już w 2004 pierwszy istotny skalp w roli szkoleniowca. Chwilę później do Pucharu Polski z Lechem Poznań, dorzucony Superpuchar kraju. Jakie, dalsze cele, wyznaczał sobie ówczesny 34-letni trener?
Przychodziłem do Lecha i tam był jeden cel – utrzymać klub w Ekstraklasie, nikt nie mówił o pucharach. Tak się ułożyło, że przeszliśmy kilka rund Pucharu Polski i zaczęliśmy myśleć, że można to wygrać, ale priorytetem było utrzymanie ligi. Mieliśmy problem, bo nie było wypłacanych pieniędzy przez kilka miesięcy. W tych trudnych momentach drużyna się jednak jednoczy. Nie tylko ówczesny Lech, ale chociażby jakiś czas temu Polonia Warszawa za Ireneusza Króla, gdzie też nie było płaconych pieniędzy. W Poznaniu było to niesamowite. Po szesnastu latach znowu zdobyliśmy PP, jeszcze w Warszawie na stadionie Legii. Piękna sprawa.
PZ: Ostatnio bardzo emocjonalnie podszedłeś do dyskusji na Twitterze z Krzysztofem Stanowskim, który nieprzychylnie odnosił się do umiejętności o twoim byłym podopiecznym z Zagłębia Lubin - Macieju Iwańskim. Wklejałeś statystyki, w których Iwański okazywał się lepszy m.in. od Semira Stilica, bo strzelił w całej historii więcej bramek w Ekstraklasie od niego. Na jakiej podstawie określasz klasę piłkarza?
Ja nie określam klasy. Chodzi o liczby. Maciej Iwański często jest wyśmiewany, ale ja do niego mam ogromny szacunek, bo chłopak ma wiele goli i asyst w Ekstraklasie. Jest jednym z obecnie grających piłkarzy, który ma najwięcej goli w lidze, a przechodzi to bez echa. Takie poniewieranie go, wyśmiewanie jego osoby, nie spodobało mi się. Miałem trochę czasu, bo wróciliśmy z dalekiego wyjazdu, gdzie nie mogłem spać w autobusie, bo człowiek jeszcze nabuzowany po meczu i emocje trzymają. Już przysypiałem po powrocie do domu, ale zobaczyłem wpis Krzyśka na Twitterze i wkroczyłem do zabawy.
PZ: Iwański ma w 256 meczach – 51 bramek, a dajmy na to Nemanja Nikolić w 7 meczach – 7 bramek i lepszą średnią, ale w tej klasyfikacji byłby gorszy, bo ma mniej bramek w polskiej Ekstraklasie.
Nie mówimy o średniej. Chodzi, że przez te kilka sezonów nastrzelał dużo bramek. Maćka Iwańskiego liczby bronią. Łukasz Surma niebawem rozegra 500 meczów w lidze. Kto komu broni grać? Jesteś dobry, to graj.
PZ: Maciej Iwański od kilku lat obniżył mocno loty względem swojej gry z Zagłębia czy Legii. Przesunięcie go na „szóstkę”, gdzie ma więcej zadań defensywnych nie zabiło w nim jego wcześniejszej kreatywności i zrobiło rzemieślnikiem? Z jednej strony mocno go broniłeś na TT, a z drugiej „Ajwen” mógł do Pogoni przyjść za darmo, bo był wolnym zawodnikiem w tym okienku transferowym. Dlaczego Iwańskiego nie ma w Szczecinie?
Ajwen nigdy nie grał na „10”. W Lubinie był „8”. Rozmawiałem z Maćkiem i mówił, że teraz łatwiej mu się gra z tyłu, bo widzi wielu zawodników. Wynika to też z wieku, bo będąc młodszym łatwiej się porusza czy biega. Iwańskiego nie ma w Szczecinie, bo jest to zawodnik podobny do Rafała Murawskiego. Gdyby nie było Murawskiego, to bardzo mocno zastanowilibyśmy się, bo Iwański na pewno przydałby się takiemu zespołowi jak Pogoń. Ma świetny stały fragment gry, świetne podanie. Ma też na pewno swoje lata, ale myślę, że jeszcze pomoże Ruchowi i kilka bramek strzeli.
PZ: Jednym z powodów zwolnienia obok wyników sportowych w Zagłębiu Lubin był konflikt z piłkarzami m.in. z wcześniej wspomnianym Maciejem Iwańskim. Wojciech Łobodziński ostatnio w wywiadzie dla Weszło powiedział, że Michniewicz jest mistrzem budowania atmosfery. Czemu wtedy jednak doszło do konfliktu i czy teraz jako bardziej doświadczony trener potrafiłbyś zapobiec tamtej sytuacji?
Tak, na pewno kilka rzeczy inaczej rozwiązałbym. Z perspektywy czasu minęło osiem lat i jestem o te osiem lat starszy. Na pewno teraz nauczyłem się działać w drugie tempo, nie działam w emocjach, bo wtedy można wielu zawodników zrazić i wtedy już nigdy nie będą grali dla ciebie na 100% możliwości. Kiedy emocje opadną, podejmuje kluczowe decyzje, a wtedy zabrakło tego doświadczenia.
Miło, że „Łobo” tak powiedział. Dla mnie liczy się ta druga opinia – nie w czasie nauki, kiedy narzekasz na nauczyciela, a po kilku latach przyznajesz, że chociaż czegoś nauczył. Ten, który nie wymaga to nigdy nic nie nauczy i później się go nie szanuje.  
ŁP: Ważne jest trafić do głowy piłkarza, kiedy nie można już trafić do nóg. Sfera mentalna jest bardzo istotna.
Pojechaliśmy z Zagłębiem w 2006 roku do Kielc, gdzie Korona była wówczas liderem, a ja byłem dopiero trenerem od dwóch tygodni w Lubinie. Wygraliśmy ten mecz i wchodząc do szatni powiedziałem: Chłopaki zostaniecie mistrzem Polski! Byliśmy wtedy nisko w tabeli, a piłkarze patrzyli się na mnie z wyrazem twarzy: „co on pierdoli za głupoty”. Będziecie mistrzem Polski, będziecie mistrzem Polski – ja im w pewien sposób wmówiłem te mistrzostwo. Cały czas gadałem, że tak mistrzowie nie grają, że mistrzowie robią to inaczej.  
PZ: W Szatni Pogoni trener nie mówi teraz do zawodników, że wygrają mistrzostwo?
Nie, to jest zespół w budowie. W Zagłębiu było więcej doświadczonych zawodników. Pogoń to zespół w budowie, a tam było więcej kompletnych piłkarzy. Smuda wcześniej pościągał zawodników do Lubina i zespół był gotowy – nikt nie przychodził, nikt nie odchodził. Tutaj w Szczecinie jest dużo zmian.  
ŁP: Czy nie uważasz, że po roku 2007, czyli od czasu zdobycia mistrzostwa Polski z Zagłębiem Lubin, twoja kariera nieco wyhamowała?
Tak. Złożyło się na to wiele czynników. Fundamentalna sprawa – błędna decyzja o podjęciu pracy w miejscu zamieszkania. Nigdy nie chciałem pracować w mieście, w którym mieszkam. Gdy prowadziłem Zagłębie Lubin, to w Gdyni bywałem nieczęsto. Praktycznie 2-3 razy do roku. To niewiele zważywszy na fakt, że miałem dwójkę małych dzieci. Teściowej zależało, abym był blisko rodziny. Głównie z tego powodu zdecydowałem się na pracę w Arce. Od mistrzostwa Polski z Miedziowymi do ekstraklasowego beniaminka. Mogłem trochę poczekać, przemyśleć ten krok. Od tego czasu zaczęły się kłopoty. W Arce do dzisiaj jest problem z zarządzaniem tym klubem. A szkoda, bo miasto piękne, stadion ładny, wierni kibice. No, niestety. Dopiero po 2-3 latach poszedłem w kierunku, który powinienem obrać wcześniej. Tak przynajmniej mi się wtedy wydawało… W 2010 roku objąłem bowiem posadę trenera Widzewa. W tamtym czasie zarządzający łódzkim zespołem - Sylwester Cacek, miał w planach odbudowanie dawnej potęgi tego klubu. Zliczając punkty od czasu mojego przyjścia osiągnęliśmy czwarty rezultat na koniec sezonu. Niestety zaczęły się problemy finansowe, a moje warunki kontraktowe się nieco zmieniły. Początkowe założenie było takie, że podpisuję umowę na 3 lata. Później okazało się jednak, że umowa wiążąca mnie z Widzewem jest na niespełna rok i na innych zasadach. Nie przystałem na propozycję prezesa , więc po roku opuściłem łódzki klub. Niespełna miesiąc później byłem już szkoleniowcem Jagiellonii, która rundę wiosenną miała słabą. Apetyty na kolejny sezon były jednak duże. Do klubu z Białegostoku przyszedłem tydzień przed ligą, więc miałem niewiele czasu na przebudowę drużyny. Uważam też, że tego czasu od włodarzy klubu nie otrzymałem za wiele. Dzień po rundzie jesiennej musiałem już odejść. Jaga w tamtym okresie miała na ligowym koncie 22 punkty. Na Podlasiu pracowało mi się bardzo dobrze, świetnie się tam czułem. Z tych klubów, gdzie pracowałem i można było zrobić wynik, to właśnie najbardziej żałuję Jagiellonii. Żałuję tego, że za szybko mi podziękowano. To było trochę słabe, ale cóż… takie życie.
ŁP: Proza życia trenera. Brutalna?
To jest zero-jedynkowa ocena. Wygrywasz – przegrywasz – remisujesz. Jeśli wpadniesz w kryzys, wtedy pojawia się ciśnienie. W mediach przedstawiają cię źle, a kibice na różnych forach dają upust swym negatywnym emocjom. Często zarządy różnych klubów (nie mówię o Pogoni, tylko o wszystkich klubach) takie komentarze czytają i w pewien sposób sugerują się wypowiedziami kibiców. Przykład: Górnik Zabrze i Warzycha. Jest to trochę niesmaczne. Funkcjonuje niewiele klubów, które nie oceniają trenera przez pryzmat dwóch – trzech słabszych meczów. W momentach kryzysowych zostajesz sam. I tu jest problem, ale tak jest nie tylko w Polsce. Podoba mi się podejście w Lechu, gdzie patrzą na wszystkie czynniki, aspekty. Tam nie zwalniają szkoleniowca po kilku gorszych rezultatach. W Poznaniu działają długofalowo.  
ŁP: Tak niestety jest – dziś niosą Cię na lektyce, jutro płoniesz na stosie. Czy zarobki trenera w Polsce są adekwatne do obciążenia psychicznego wynikającego z wykonywania tego zawodu?
Praca trenera – wiadomo - jest stresująca, ale nie narzekałbym na zarobki, bo w Ekstraklasie płace trenerskie są bardzo dobre. Niezależnie w jakim klubie pracujesz, to jest zdecydowanie powyżej średniej krajowej. Należy jednak wziąć pod uwagę, że zdarzyć się może czysty przebieg. W pracy trenera bywa jak w zawodzie taksówkarza, który stoi a nikt mu do tej taksówki nie wsiada. Zdarzają się przestoje, a utrzymać się z czegoś trzeba. Znam to z własnej autopsji, ale tak w tej profesji właśnie jest. Kiedyś Jacek Zieliński (dziś trener Cracovii), w podobnej sytuacji, aby nie siedzieć w domu, poszedł do pracy w Tarnobrzegu jako nauczyciel wychowania fizycznego. Chciał, z powodu nadmiaru czasu, popracować z dziećmi. Później wołali na niego „wuefista”, co uważam za nieco złośliwe. Zdarzają się takie i temu podobne, stresujące i niezbyt komfortowe sytuacje. Zestawiając jednak wszystkie „za” i „przeciw”, to w moim rozrachunku wychodzi na plus. Jeśli chodzi o mnie – nie narzekam.
ŁP: A jak jest na zachodzie? Czy trener ma większy komfort psychiczny?
Wiele zależy od klubu, ale przeważnie jest tak samo. Wiadomo jednak, że w takim zespole, jak Bayern Monachium, szkoleniowiec nie straci posady tylko na podstawie kilku przegranych meczów.
ŁP: Z którymi piłkarzami w dotychczasowej karierze trenerskiej najlepiej się współpracowało?
Z większością zawodników utrzymuję dobre relacje. Najgorsze dla trenera jest to, jak przychodzi do klubu i musi z kogoś zrezygnować. Wtedy to strasznie boli takich piłkarzy i w sercach niektórych może pojawić się pewna zadra. Trudno jest zmotywować tego 19. czy 20. zawodnika, który nie załapał się do meczowej „18”, pomimo że w jego ocenie, on się bardzo starał. To jest ten problem trenera, aby takich piłkarzy zmobilizować do dalszej, trudniejszej pracy. Zawsze staram się mieć dobre kontakty z każdym zawodnikiem. Dużo z nimi rozmawiam. Są to dyskusje o wszystkim: o tym co w rodzinie, o filmie, co w telewizji. Chcę, aby był bardzo dobry przekaz między nami.
PZ: Niektórzy zawodnicy zyskują wśród kibiców duży szacunek. W Pogoni sympatię kibiców zyskał sobie Radosław Janukiewicz, który niedawno wypożyczony został do Górnika Zabrze.
Trener, kiedy przychodzi do klubu, ma swoją koncepcję, wizję budowania zespołu. Zdarza się, że zawodnik, z którym sympatyzują kibice, nie pasuje do układanki. Tak jest wszędzie. Niedawny przykład Kuby Błaszczykowskiego, czy Ikera Casillasa.
PZ: Kiedy byłeś początkującym trenerem w Lechu czy Zagłębiu nie było jeszcze rozwiniętych programów piłkarskich typu – InStat, Wyscout, gdzie możesz obserwować statystyki i zagrania video każdego piłkarza. Zdarzyło się zatrudnić wówczas jakiegoś piłkarza na podstawie płyty CD albo filmów na Youtube? 
Będąc w Lubinie już w 2006 roku mieliśmy drogi program Scout7. Dobry system, ale dużo z niego nie korzystaliśmy, bo chodziło o kasę. Co z tego, że jeden czy drugi piłkarz był dobry, skoro nie było nas stać na jego zakup. Ja uważam, że każda informacja jest ważna, ale najważniejsza jest naoczna obserwacja. Teraz przyjęliśmy w Szczecinie koncepcję, że zanim kogoś sprowadzimy, chcemy go widzieć kilka razy na żywo. Wyjątkiem jest Dwaliszwili, bo to szybki temat. Znałem go jednak wcześniej, bo z nim pracowałem w Polonii Warszawa i wiedziałem o dobrych i złych stronach. Nie dajemy się nabrać na te wszystkie informacje menedżerów, że piłkarz jest znakomity, ale nie gra od dwóch lat, bo jest skonfliktowany z trenerem. Nigdy jednak nie sprowadziłem piłkarza na podstawie płyty CD albo filmu na Youtube.  
PZ: Myślałem, że może Pape Samba Ba był sprowadzony w taki sposób do Lecha.
Nie, Samba Ba przyjechał na testy do Grodziska, ale tam powiedzieli, że nie chcą czarnoskórego piłkarza. I trafił do nas na badania. Miesiąc potem graliśmy w Intertoto z azerskim Karvan Yevlax. On już występował w tym zespole i zaszedł nam za skórę – wredny, faulował nas, z Piotrem Świerczewskim się prawie pobił. Widzieliśmy go we dwóch meczach i stwierdziliśmy, że przyda się nam. Mam z nim kontakt do dziś, mieszka pod Warszawą i mówił, że ma problemy, bo złamał nogę.
ŁP: Jeśli chodzi o występy Dwaliszwiliego w duńskim Odense, tych w ostatnim czasie nie było za wiele…
Tak, ale my wiemy więcej niż inni. Należy zauważyć, że jeden trener go ściągnął, a od tego czasu zdążyło się w Odense zmienić kilku trenerów. Ta hierarchia gdzieś się zaburzyła, bo każdy trener chciał przeforsować swoich graczy. Ja się jednak o Władka nie martwię. On nam pomoże – tak uważam.
PZ: Czy był w Szczecinie temat Kapo?
Agenci Oliviera Kapo próbowali go wciskać do różnych klubów. Tematu francuskiego zawodnika w Szczecinie nie było. Od zakończenia poprzedniego sezonu nikt nie wie gdzie on jest, nikt go nie widział…
ŁP: Jak intensywnie korzystasz z Twittera? Radosław Matusiak powiedział kiedyś, że ten, kto zagląda na Twittera przynajmniej 60 razy dziennie - jest uzależniony.
Na Twittera zaglądam kilka razy dziennie, bo to najszybsze źródło informacji. Lubię Twittera za to, że jest tam dużo ciekawych ludzi, błyskawicznych puent oraz zabawnych komentarzy na żywo. Siedząc w domu można się pośmiać przeglądając niektóre tweety. Jest to taka odskocznia od codzienności, od pracy trenerskiej. Przyznam, że jak nie pracowałem, to mogłem siedzieć cały dzień na TT. Teraz już nie mam z tym problemu.
PZ: Jak zdarzają się gorsze wyniki, niektórzy mają pretensje do osób ze środowiska piłkarskiego o zbyt nadmierne korzystanie z Twittera.
Mam już tak grubą skórę, że nie przejmuje się tym wszystkim, co inni mówią na mój temat. Kiedyś mocniej przeżywałem komentarze pod moim adresem. Dziś robię swoje i staram się nie zwracać na uwagi na to, co wielu o mnie mówi.
ŁP: Trener Probierz po kontrowersyjnym meczu z Legią zamknął swoje twitterowe konto.
Ale znając Probierza, to wszystko podgląda, tylko pod innym nickiem. Rozmawiałem z nim niedawno i wiem, że jest na bieżąco z tymi sprawami.
ŁP: Jesteś niewątpliwie, osobą bardzo otwartą na media, trenerem, który rozumie wagę PR. Czy otwartość Michniewicza na kontakty z dziennikarzami nie irytuje pracodawców?
Owszem, czasem zdarza się, ale to zależy od ludzi. Jak byłem na przykład w Lubinie, to prezes Pietryszyn przyznał mi pensję za PR. W tamtym czasie o Zagłębiu pisano wiele dobrego, ale to się zbiegło też z naszymi wynikami. Komuś innemu może to jednak przeszkadzać. Nie uciekniemy od tego. Jestem osobą, która w miarę możliwości czasowych stara się odpowiadać na Twitterze na pytania typu: Dlaczego gra ten, a nie inny, jak wyglądają sprawy kontuzji w klubie i inne sprawy.
ŁP: Co sądzisz o wywiadach przeprowadzanych telefonicznie? Gdy
prowadziłeś Widzew Łódź, to otrzymałeś nawet od prezesa Animuckiego kategoryczny zakaz kontaktowania się z mediami przez telefon.
Dziennikarzom to było nie na rękę – wiadomo. Ja natomiast nie musiałem tracić czasu na rozmowy telefoniczne. Z jednej strony było to dobre, z drugiej jednak pozbawione tego smaczku dziennikarskiego. Wszystko musiało być politycznie poprawne. Jeśli chodzi o mnie, lubię rozmawiać z tymi dziennikarzami, którzy potrafią oddać sens całej rozmowy. Dlatego cenię sobie Krzyśka Stanowskiego i jego wywiady.
Łukasz Królik (fanpage): Jak to jest być „polskim Mourinho”?
Dajcie mi już z tym spokój (śmiech).
PZ: Polscy trenerzy od dłuższego czasu nie mają szans prowadzić klubów w najlepszych ligach europejskich. Co jest Mount Everestem dla trenera Czesława Michniewicza – objęcie reprezentacji Polski, awans z polską drużyną do Ligi Mistrzów, a może właśnie poprowadzenie drużyny z jakiejś topowej ligi w Europie?
Myślę, żeby prowadzić drużynę w topowej lidze, to najpierw trzeba wykazać się w reprezentacji lub awansować z polską drużyną do Ligi Mistrzów i dopiero można myśleć o topowej lidze. Polską ligę co roku ktoś wygrywa, ale to jest za mało. Jak zrobisz jakiś tam wynik w pucharach to jest mała szansa zaistnieć, inaczej nie ma opcji.
ŁP: W przeszłości odbywałeś staże w Niemczech i Anglii. Jak wiele różni się system szkoleniowy w topowych ligach, od tego naszego? Dziś spory problem polskiej piłki stanowi przygotowanie fizyczne zawodników?
Powiem na przykładzie maratonu. Czołowe ligi europejskie wybierają zawodników, którzy przebiegają maraton w dwie godziny. My z kolei tych, z czasem trzech godzin. To jest ta różnica. Warunki finansowe topowych klubów pozwalają na angaż najlepszych. Ich sito łowieckie jest tak gęste, że żaden słabszy piłkarz się tam nie prześlizgnie. U nas jest z tym różnie. Do naszej Ekstraklasy można czasami się wślizgnąć i parę sezonów w niej przesiedzieć.
ŁP: Kuba Błaszczykowski w swojej książce wspominał, że w Niemczech każdy profesionalny piłkarz wychodząc na trening ma założenie: Muszę dać z siebie więcej jak inni, bo gdy stanę w miejscu, to inni mnie dogonią, a zaraz potem prześcigną.
Dokładnie – to się nazywa rywalizacja. Nasi piłkarze mają z tym duży problem. Wielu młodych polskich zawodników wyjechało, by zaraz potem wrócić. W Polsce jak jesteś reprezentantem młodzieżówki czy pierwszej reprezentacji, w przypadku kilku słabszych występów, nie wypadasz od razu z podstawowego składu. Na zachodzie są trochę inne standardy, ponieważ jest tam wielu reprezentantów różnych krajów. Tworzy to dużo większą rywalizację. Byłem na zgrupowaniu Borussii Dortmund w szwajcarskim Bad Ragaz. Jeszcze za czasów Jürgena Kloppa. W zgrupowaniu tym uczestniczyło polskie trio, a więc: Kuba, Lewy i Piszczek. Widziałem od wewnątrz jaka panuje gonitwa za miejscem w pierwszym składzie. To było niesamowite. 30 solidnych piłkarzy, z których każdy chce grać. U nas takiego bogactwa nie ma, aby jakikolwiek polski klub dysponował kadrą 30 zawodowców. Szeroką kadrę ma Legia, ale bez tak ogromnej konkurencji na każdej z poszczególnych pozycji. Istotnym jest również poddanie się rywalizacji przez piłkarza.  
ŁP: Czy w Polsce nie jest tak, że większość zawodników realizuje tylko te minimum, które się od nich wymaga? A gdy trener chce wydusić coś nadto, to następuje utrata świeżości w zespole?
Do zawodnika mówię tak: Ty masz być świeży, ale po treningu. W sensie wykąpany i wypachniony. Na boisku jednak musisz być zmęczony i przy tym czerpać z tego przyjemność. Zupełnie jak w maratonie, gdy dobiegasz do mety.
ŁP: Gdy Dan Petrescu trenował Wisłę Kraków, piłkarze „Białej Gwiazdy” lawinowo uskarżali się prezesowi na zbyt ciężkie treningi. Rumuński szkoleniowiec nie bał się mówić na głos co myśli o mentalności piłkarzy w naszym kraju. Zdecydowana większość trenerów jednak woli nie podpadać?
Nie będę tutaj generalizował. Rumunowi mówi się łatwiej z tego względu, że był zawodowym piłkarzem, który grał na mundialu, a także w londyńskiej Chelsea. Stąd Petrescu ma trochę inny ogląd na sytuację. Moim zdaniem wiele się zmieniło w polskiej piłce. Nie brakuje zawodników, którzy naprawdę chcą ciężko pracować, by potem robić postępy. Mogę powiedzieć, że futbol w Polsce nieustannie się rozwija, pomimo tego, że nie mamy aż tylu wybitnych piłkarzy jak za czasów Deyny, Bońka, Tomaszewskiego. Jest natomiast Lewandowski, Błaszczykowski, Piszczek, Milik, i gdzieś tych piłkarzy jednak mamy. Z tego tworzy się całkiem ciekawa reprezentacja. Motywacja do ciężkiej pracy wśród polskich zawodników występuje. Kwestia też tego, żeby trener z nimi pracował, poświęcił swój czas i stale ich rozwijał.
ŁP: Czy można powiedzieć, że Czesław Michniewicz jest zwolennikiem mocnego treningu?
Tak, jest. Jak najbardziej. U mnie się trenuje mocno, przede wszystkim bardziej głowę jak nogi. Dążę do tego, aby zawodnicy byli cały czas skoncentrowani i wykonywali zadania po mojemu. Chcę tego, aby drużyna prowadzona przeze mnie grała w swoim stylu (niezależnie od wygranej czy przegranej). To jest takie moje motto, bez różnicy jaki prowadzę zespół.

ŁP: Jakub Czerwiński w wywiadzie dla portalu Weszło, stwierdził - gdyby już w zimę pojawiła się oferta z zagranicy, za bardziej atrakcyjne pieniądze, to poważnie rozważyłbym ten temat. W końcu gram dla pieniędzy. Przez tę wypowiedź, nowy stoper Pogoni , naraził się fanom Portowców. Jak na to patrzysz jako trener?
Gdyby ten wywiad spisał ktoś inny, a nie Tomek Ćwiąkała, mógłbym odnieść wrażenie, że taki żurnalista coś zmyślił. Znam jednak Tomka, i moje zdanie na jego temat jest takie, że to rzetelny i bardzo solidny dziennikarz. Skoro tak zostało opublikowane w wywiadzie, to takie sformułowanie faktycznie padło. Uważam słowa Kuby za niefortunną wypowiedź.

PZ: Jakub Czerwiński grając w Niecieczy nie udzielał praktycznie żadnych wywiadów. Może nie był odpowiednio przygotowany do rozmów z dziennikarzami?
Czerwiński to wciąż młody piłkarz. Każdemu z nas zdarzało się powiedzieć czasami za dużo, otworzyć się zbyt nadto. Są tego później konsekwencje – wiadomo. Kuba powinien podejść do sprawy nieco bardziej dyplomatycznie. Najważniejsze, że przeprosił. Wie, że zrobił błąd i mam nadzieję, że swoją grą zapracuje na to, aby wszyscy wybaczyli mu ten grzeszek. A czy kiedyś będzie grał w zagranicznym klubie? Myślę, że tak. Na pewno nie za rok, nie za dwa, ale w przyszłości taka szansa powinna się nadarzyć, o ile nie przytrafi się Kubie nic złego. Jest to obrońca, który ma olbrzymi potencjał. Niech pogra tutaj dwa, trzy sezony w Pogoni. Potem może jakieś powołanie do reprezentacji? Niech chłopak się rozwija – tego mu życzę. Reasumując, wypowiedź Kuby traktuję jako niefrasobliwość. Nieciecza nie miała medialnego zainteresowania ze strony telewizji czy gazet, przez co nieco pogubił się ten chłopak.
ŁP: Piłkarz powinien być dobrym dyplomatą? A może szczerym do bólu gościem grającym w otwarte karty?
Uważam, że piłkarz powinien być autentyczny. Nie lubię tych sztucznych, z kategorii bon ton, którzy grają kogoś kim nie są. Czasami czytam wywiady i widzę, że piłkarz udaje kogoś innego. Bardziej od tych cenię sobie urwisów pokroju Małeckiego. On jest naturalny, nie gra kogoś kim nie jest. To mi się właśnie podoba. Być może Małemu brakuje trochę dyplomacji, ale to już inna sprawa. W każdym razie mi to u niego nie przeszkadza.
Szymon Mak (fanpage): Jakie ma pan zdanie o trenerze Jagiellonii Białystok - Michale Probierzu?
Bardzo dobre. Michał wykonuje w Białymstoku świetną robotę. Jak koszykarz ma swoją klepkę na parkiecie, to Michał ma taką klepkę w Jagiellonii. Poprzedni sezon miał doskonały. Życzę mu, aby pracował jak najdłużej w tym klubie.
PZ: Kogo popierasz w zimniej wojnie, która od tamtego sezonu trwa między Bergiem i Probierzem?
Z oboma mam dobre relacje. Ostatnio byłem na konferencji Ekstraklasy i Michał normalnie rozmawiał z Bergiem. To jest jak z politykami, którzy najpierw krzyczą na siebie i się kłócą przy kamerach, a potem bez kamer piją wspólnie piwo.
Michał Sawicki (fanpage): Czy chciałby pan kiedykolwiek wrócić i na nowo zacząć trenować Podbeskidzie?
Z Podbeskidzia nie odszedłem na własną prośbę. Mnie tam zwolniono, mimo że sezon wstecz utrzymałem – można rzecz – tonącego Titanica. Po kilku kolejkach następnego sezonu podjęto jednak decyzję o mojej dymisji. Po jakimś czasie prezes Górali powiedział, że zwalniając mnie popełnił błąd. Dało mi to małą satysfakcję. W Bielsku-Białej mam wielu znajomych, więc nie wykluczam powrotu w tamte strony.
ŁP: Co sądzisz o fenomenie Piasta Gliwice? Jak długo, ekipa dowodzona przez Radoslava Latala przewodzić będzie polskiej Ekstraklasie?
Co kilka lat ktoś taki się zdarza. Chociażby kilka lat temu Zagłębie Lubin, które prowadziłem. Rok temu Bełchatów też miał dobry start. Gramy z Piastem najbliższy mecz ligowy i mam nadzieję, że ich zatrzymamy. Jeśli wygramy to włączymy się do walki o wyższe miejsca.
ŁP: Nie tolerujesz przeklinania na boisku. Jak z tym zakazem radzi sobie Patryk Małecki? Karne kółka na treningu są? Można spodziewać się Małego pod koniec września na Maratonie Warszawskim?
Pod nosem każdy czasami przeklnie – to się zdarza. Wszystko ma jednak swoje granice. Nie chcę robić przedszkola na treningu, bo mam tu dorosłych mężczyzn. Są jednak pewne ramy, poza które wyjść nie wypada. Na treningi przychodzą małe dzieci, więc nie chcę by ich idole przeklinali lub zachowywali się po chamsku. Nieładnie to wygląda i źle się słucha. Chcę zachować standardy przyzwoitości.  
PZ: Odnosi się to do treningów, tak? Już podczas meczu słyszy się, jak Małecki klnie.
Tak, w odniesieniu do samych treningów. W sprawie niecenzuralnych słów podczas meczów, to Mały już raczej się nie zmieni.
ŁP: Jak ustosunkujesz się do niedawnej kary nałożonej przez Komisję Ligi? Czy decyzja podjęta przez ten organ była słuszna?
Powiem tak: Innego wyjścia nie mieli. Takie są przepisy, że trener wyrzucony na trybuny otrzymuje z automatu dwa mecze. Nie mogli mi dać mniejszej kary. Szkoda tylko, że przyjeżdża sędzia techniczny z niższej ligi do Ekstraklasy i nagle wariuje, starając się być najważniejszy ze wszystkich. I to jest właśnie ten największy problem, o którym zresztą rozmawialiśmy w Warszawie.
ŁP: Dysk Czesława Michniewicza wypełniony jest po brzegi licznymi nagraniami video. Znaleźć tu można przede wszystkim sporo różnych meczów i materiałów szkoleniowych. Kto jest wzorcem trenerskim?
Nie żaden Mourinho, a Rafael Benitez. Uwielbiam tego trenera. Kiedyś nawet byłem na obozie Liverpoolu w Szwajcarii i spotkałem go osobiście.
Jeb z woleja (fanpage): Jak to jest być najważniejszą i tak naprawdę jedyną osobą robiącą w Pogoni jakikolwiek marketing?
Jedyną? Pogoń tak naprawdę ma swoich ludzi odpowiedzialnych stricte za marketing w klubie.
ŁP: Poznań i Szczecin pod kątem sportowo-marketingowym.
Z tego co zauważyłem (albo i nie zauważyłem), to Szczecin słabo promuje Pogoń. Niewiele reklam, jeszcze mniej billboardów. Z biegiem czasu może coś ruszy w tej kwestii. Nie mam na to wpływu i nie chciałbym poruszać dogłębnie tego tematu. Nad Poznaniem też nie będę rozpływał się nadto. Oni mają nowoczesny stadion, i to przede wszystkim odróżnia klub ze stolicy Wielkopolski od Szczecina. Taki obiekt przykuwa uwagę kolejnych osób, zwraca zainteresowanie nowych sponsorów, generuje szerszą publikę. To rzecz pewna, a jakakolwiek polemika jest tu zbędna.
ŁP: Modernizacja obecnego obiektu Pogoni, wg władz miasta, ma kosztować ponad 100 milionów złotych, choć eksperci wyliczają, że nawet dwa razy tyle. Stadion po modernizacji miałby nadal tylko trzy trybuny, w tym jedną… na łuku. Kuriozum? Niegospodarność? Za podobną kwotę, od podstaw, powstają w Polsce nowe, nowoczesne stadiony.
Szkoda mi tu kibiców, bo Szczecin zasługuje na stadion z prawdziwego zdarzenia. Ludzie odpowiedzialni za obiekt piłkarski Pogoni powinni pojeździć po Polsce i zobaczyć, jak wyglądają pozostałe stadiony. Nawet te w niższych ligach na przykładzie GKS-u Tychy. W Ekstraklasie tylko Szczecin i Chorzów zmagają się z tym problemem. Jestem zdania, że stadion buduje się na lata, jest to inwestycja w odległą przyszłość. Niech osoby, które chcą tylko modernizować stadion Pogoni, usiądą za drugą bramką w celu ocenienia widoczności z tamtego miejsca. Niech tacy ludzie zastanowią się czy chcieliby oglądać mecz z perspektywy takiej trybuny. Stadion ten na obecne standardy jest po prostu niefunkcjonalny. Modernizacja obiektu szczecińskiego klubu jest w moim odczuciu pozbawiona sensu.

ŁP: W rozmowie dla Radia Szczecin powiedziałeś, że pesymistów w tym mieście nie brakuje…
Było to przed wyjazdowym meczem z Lechem. Panowała wtedy napięta atmosfera wśród kibiców Pogoni. Na inaugurację dostaliśmy właśnie Lecha, a kolejne spotkania do najłatwiejszych też miały nie należeć. Uważam, że właśnie z powodu trudnego terminarza wkradł się niepokojący nastrój.
ŁP: Czy nadal odczuwasz tę nieprzyjemną aurę unoszącą się nad potowym miastem?
Żyjemy w Polsce, a tu zmienia się wszystko bardzo szybko. Przed startem polskiej Ekstraklasy praktycznie nikt nie zakładał, że z poznańskiego terenu wywieziemy komplet punktów. Natomiast ja wiedziałem, że moich podopiecznych stać na dobrą grę. W kolejnych trudnych meczach również spisaliśmy się dobrze. Gdzieś ten pesymizm w pewnym momencie uleciał. ŁP: Czy często przeglądasz forum kibiców Pogoni?
Nie, nie przeglądam. Natomiast moja teściowa to czyta, a po niektórych komentarzach denerwuje się ona mocno. Czasami dostaję od teściowej sygnał co, kto i w jakim tonie napisał. Natomiast ja tych wszystkich wpisów nie biorę do siebie, staram się tym nie przejmować ani nie zajmować. Nauczyłem się być trochę na dystans z tym wszystkim. Dla mnie najważniejsze są efekty mojej pracy i wyniki drużyny - to pisze wizytówkę trenera. Problemem jest natomiast, że forum kibiców czytają zawodnicy i niekiedy biorą sobie te wpisy do serca.

Kamil Bluma (fanpage): Co z "Zakładem tysiąclecia" zawartym z Krzysztofem Stanowskim?
Remis. Procentowo schudliśmy tyle samo. Niestety, minął już zakład i te kilogramy wróciły. Może będzie trzeba pomyśleć nad drugą edycją tego zakładu.

Wojciech Kluma (fanpage): Jakie ćwiczenia na klatę pan poleca?

Pompki na suficie.

Rozmawiali PanZdzichuPL, Łukasz Przekopowicz